Moje pokolenie (szczepione dziś w pierwszej kolejności, tuż po służbie zdrowia) przez lata żyło w przekonaniu, że myślenie ma kolosalną przyszłość. Taką plotkę puścił, jeśli mnie pamięć nie myli, Antoni Słonimski w czasach, którym inny opiniotwórczy myśliciel Stefan Kisielewski, przypiął łatkę „dyktatury ciemniaków”. Zmieniały się hasła i plany, odchodziły ekipy, a dobra przyszłość dla myślenia pozostawała wciąż nadzieją. Kiedy wreszcie i tej, co przewodziła, sztandar kazano wyprowadzić, bo kraj się oflagował po nowemu, wydawało się, że zapowiedź się wypełniła i zagotują się mózgi. Oczywiście tak wydawało się masom, bo elity miały świadomość, że sprawa nie jest prosta. Świat nie czekał i wymyślił rozwiązania, byśmy my mieli szansę. Konkurować z nim, to jakby kopać się z koniem.
Na szczęście była pod bokiem Unia Europejska. I pomysł, aby do niej wejść, można uznać za pierwszy, znaczący owoc myśli spuszczonej ze smyczy. Pośród rozlicznych jego skutków była reorientacja priorytetów, przewartościowanie celów. Zamiast tkwić u podstaw, myśl mogła poszybować; zamiast rozważać, czym rżnąć (bo to rozwiązał po sąsiedzku Stihl), mogła się skupić na tym komu przyrżnąć; zamiast czym kosić - kogo wykosić. Prawdziwą królową nauk stała się politologia; prawdziwą kuźnią kadr - pochody, wiece i manify... Szerokie dla myślenia horyzonty otwarła propozycja Lecha Wałęsy, aby - po fiasku marszu do komunizmu, socjalizmu, a nawet ku lepszej przyszłości - iść po prostu do normalności. Kłopot w tym, że do normalności chce niby każdy, ale każdy do swojej.
Dziś, po latach maszerowania, trudno jest nawet ustalić, gdzie jesteśmy - czy na przedpolach ciemnogrodu, jak się wydaje postępowym kręgom, czy - jak to widzą kręgi zachowawcze - gdzieś na drodze, pomiędzy dyktaturą ciemniaków a dyktaturą zboczeńców. Nie znaczy to bynajmniej, że czas dla myślenia jest wymarzony - są niby szanse, ale popyt niewielki. Za przyczyną wolności słowa, postępu swobód obywatelskich, narastającej aktywności społeczeństwa i gwałtownego rozwoju technik komunikacji, taki się popyt wytworzył na gadanie, że na myślenie czasu żal.
Śledzę z zainteresowaniem debatę publiczną w nadziei, że w dobie licznych plag uda się gdzieś dostrzec światełko w tunelu, trafić na błysk geniuszu... - bezskutecznie. Albo się (za nieodżałowanym Wojciechem Młynarskim) wylicza: - co mogli jeszcze, co mogli jeszcze spieprzyć (ci z PiS-u) panowie, albo wzywa słowami sprzed lat: rządowe ofiary wszystkich płci i branż, łączcie się w ulicznych pochodach. Jedyny w istocie głos rozsądku padł ze strony, zapomnianego już nieco, byłego posła Palikota, który zauważył przytomnie, że ofensywa prowadzona w tym stylu nie ma w istocie sensu, gdyż nie obrzydzi PiSu opozycja, nie uwiedzie ludzi, nie przelicytuje … i w ogóle demokracja oparta na dawaniu fałszywego świadectwa wyczerpała już mocno swoje możliwości. Błąd tkwi u podstaw - w założeniu, że w Polsce, demokratycznym państwie prawa, władzę się sprawuje i społeczeństwo daje ją temu, kto rokuje nadzieje. Tymczasem władzę się po prostu trzyma, co wie każdy, kto uważnie słucha, przynajmniej od czasu sławnej rozmowy, gdy przyszedł Rywin do Michnika. - Przyszedł w imieniu „grupy trzymającej władzę”.
Potrzymało sobie władzę SLD, potem AWS, następnie Platforma ...i na dobrą sprawę nie bardzo wiadomo, dlaczego następowała wymiana, choć wiadomo, że w trybie wyborczym. Karkołomne byłoby dowodzić, że grupa Buzka była lepsza od grupy Millera, a Marcinkiewicza od Belki. Jeden się zapisał wspomnianą rozmową w Wyborczej, drugi bałaganem po czterech reformach, po trzecim został sławny gest „ jest, jest, jest ! ...a po kolejnym – podatek.
Czy kraj by wiele ucierpiał, gdyby np. staż przyjąć za kryterium i dorobek mierzyć latami jak winę w Związku Radzieckim za czasów sławnego „prokurora” („Skolko wam liet ? - Dwadcat`- I chwatit!). Gdyby zamiast ruszać w pochody na ulicę, forsować gmachy rządowe, tryskać jadem jątrzących słów, iść po rozum do głowy z wiarą, że kolosalna przyszłość myślenia właśnie się ucieleśnia, i ustalić w przyjaznych rozmowach, ile jeszcze czasu PiS władzę potrzyma i kto następny w kolejce... Efekt byłby ten sam, a życie (i telewizja) o wiele bardziej przyjemne.
hen