Wiele wskaźników polskiej gospodarki wygląda najlepiej od kilkunastu lat. Tym najbardziej zaszczytny jest wręcz dynamiczny spadek bezrobocia. Jego wskaźnik z dwucyfrowego stał się jednocyfrowy i nadal maleje. Przedsiębiorcy wprawdzie straszą, że podwyżki płacy minimalnej i najniższych godzinowych stawek ten „zjazd” zmienią na podjazd, ale w różnych branżach coraz głośniej słychać o braku pracowników. Rząd nawet zastanawia się, jak oficjalnie zachęcać Ukraińców do osiedlania się w Polsce, ale chyba poczeka, bo nie wiadomo, czy nie zaczną się powroty rodaków z Wielkiej Brytanii.
Jako pozytywną wiadomość można by przyjąć informację, że firmy zatrudniające ponad 50 pracowników zarobiły w pierwszym półroczu 2016 r. aż o 13% więcej niż rok temu. Ten dwucyfrowy przyrost niestety rozmija się z informacją, że ta sama grupa przedsiębiorców wydała na inwestycje o 7% mniej niż przed rokiem. A więc brakuje chęci do inwestowania wypracowanych zysków, a zagraniczny kapitał jakby też swój zapał zaczął lokować w innych krajach. Przestało się np. mówić o umowie z Daimlerem, a taka inwestycja w maju była niby pewna. Wiadomo, że bez inwestycji trudno liczyć na zdrowy wzrost PKB. Nie taki, który - co pokazują statystycy - zwiększył się przez program 500+. Dobrze, że jest ten program, ale jego efektem ma być przyrost dzietności, który będzie można zmierzyć dopiero w przyszłym roku.
Racjonalnie myślących ekonomistów przeraża natomiast chęć wdrożenia innej obietnicy wyborczej. Chodzi o powrót do dawnego wieku emerytalnego, podczas gdy nawet bogaci Niemcy planują ten wiek podnieść. Decyzja faktycznie obniżająca ten wiek może skomplikować już nieźle funkcjonujący rynek pracy, nie mówiąc o kwestiach równoważenia budżetu.
Przygotowany budżet na 2017 r. jakoś się dopina, bo planowany deficyt ma być na poziomie 2,9% PKB, więc blisko nieprzekraczalnej granicy 3%. Mają w tym pomóc rządowi samorządy. Tymczasem one wręcz przebierają nogami w oczekiwaniu na unijne dotacje na inwestycje infrastrukturalne. Gdy te dotrą, zaczną je szybko wydawać, a to oznacza, że muszą dokładać dużo swoich środków i z ich budżetami będzie krucho. Tak na marginesie, wyczuwa się już niepokój zarówno w środowiskach samorządowych, jak i biznesowych czy nawet naukowych, że zapowiadanych przez poprzedni rząd środków z Brukseli ciągle nie ma w kraju, a połowa obecnej perspektywy budżetowej blisko.
Budżetowe domknięcie może być też trudne, gdy emitowane w przyszłym roku obligacje będą musiały być jednak wyżej oprocentowane niż obecnie. A na to się zanosi, bo jedna z trzech liczących się agencji ratingowych bardzo przygląda się temu, co dzieje się w Polsce w kwestiach praworządności oraz temu, co dzieje się na linii współpracy naszego kraju z Komisją Europejską. Wszyscy przecież wiemy, że pewne zgrzyty na tej linii są, a jak ktoś może być ukarany, to jednak nie Bruksela.
Na szczęście rząd zauważył wiele zagrożeń i przygotowując założenia do ustawy budżetowej na 2017 r., nieco stonował swój optymizm i nie przyjął, że PKB wzrośnie o 3,8% - jak początkowo rozważano - a o 3,5%.To dobry i realny do osiągnięcia wskaźnik, a przecież też wysoki. Chyba, że „związkowe” ograniczenie handlu w niedziele zrobi kuku PKB.
I jeszcze jedno. Wielu komentatorów (ja też) bało się, jak będzie funkcjonowała gospodarka w warunkach deflacji. Wcześniej była ona tylko pojęciem teoretycznym. Okazało się jednak, że deflacja niestraszna. Aż szkoda, że w przyszłym roku powróci znowu inflacja. Oby niezbyt wysoka.
Henryk Piekut