Widmo krąży po Europie - widmo elektromobilności. O ile jednak "widmo" panów Marksa i Engelsa rozwiało się (przynajmniej w pierwotnej formie), to nowe "widmo" nie rozwieje się na pewno. Jesteśmy skazani na elektromobilność. Rynek rośnie na świecie o ponad 22% rocznie (już wynosi ponad 200 mld USD). Jest jak w czasach powstawania masowej motoryzacji spalinowej. Od słynnego Benz Patent - Motorwagen Nummer 1 w 1886 r. nie minęło 30 lat, a auta spalinowe stały się masowe. Dziś postęp techniczny biegnie znacznie szybciej. Dlaczego więc samochody elektryczne nie zdominowały jeszcze transportu? Otóż mają do czynienia z potężnym przeciwnikiem, największą potęgą przemysłową świata - kompleksem paliwowym i przemysłem motoryzacyjnym z setkami miliardów na inwestycje. Takiego przeciwnika silnik spalinowy nie miał nigdy, był bezkonkurencyjny. Światowe prognozy wskazują, że w 2040 r. na drogach będzie 500 mln samochodów elektrycznych (na 2 mld pojazdów). Dziś sprzedaje się rocznie ok. 500 tys. "elektryków", natomiast w 2040 r. - 41 mln. Po wielu latach dalej więc będzie to mniejszość.
Ale walka trwa, a najlepszą w niej bronią jest elektronika i inżynieria materiałowa, o których w czasach Karla Benza nikomu się nie śniło. Daje znacznie szybsze i liczniejsze wdrożenia innowacji niż kombinacje mechaniczne. Tesla prognozuje więc obniżenie ceny 1 kWh w napędzie poniżej 100 USD do 2020 r. i szybki spadek ceny całego auta. Stale postępuje magazynowanie energii, co umożliwi też instalowanie tańszych akumulatorów. Najnowsze wieści z Chin głoszą, że Renault podejmuje tam produkcję crossovera K-ZE, który będzie w sprzedaży za 35-40 tys. zł! (co prawda dzięki subsydiom państwowym).
Elektrycznym silnikom sprzyja także powoli dojrzewająca świadomość ekologiczna. To plusy. Na minus należy zapisać konieczność dokonania olbrzymich inwestycji w infrastrukturę. Dlatego w każdym rozwiniętym państwie widoczne jest zaangażowanie funduszy publicznych.
Dla Polski elektromobilność jest niebywałą szansą na "doskoczenie" do czołówki światowej. Na ropę naftową wydajemy za granicą 2-4% polskiego PKB, czyli 10-20 mld USD rocznie. Połowa smogu w największych miastach pochodzi z silników spalinowych. Natomiast Polska jest samowystarczalna w energii elektrycznej i chcemy, by tak zostało.
Trudno więc poddawać w wątpliwość samo powołanie w marcu 2017 r. przez Komitet Ekonomiczny Rady Ministrów Zespołu do spraw „Programu Rozwoju Elektromobilności”. Do 2020 r. powstanie 6 tys. punktów o normalnej mocy ładowania i 400 punktów o dużej mocy, a w 2025 r. na drogi wyjedzie 1 mln pojazdów elektrycznych w 32 wybranych aglomeracjach, pochłaniając 4,3 TWh energii rocznie (obecna produkcja wynosi 160-170 TWh el.). Proponuje się, aby do 2025 r. instytucje publiczne zostały zobligowane do udziału pojazdów elektrycznych w swoich flotach do co najmniej 50%.
Te zamiary już są krytykowane jako przesadnie ambitne. Jest akurat odwrotnie - to są zamierzenia wyjątkowo skromne, zachowawcze i w dodatku już uwikłane w tak skomplikowane planistycznie „zadaniowanie”, że i ten skromny wynik może się okazać nieosiągalny. W kraju zarejestrowanych jest prawie 30 mln pojazdów spalinowych (!). A mamy ok. 5 tys. elektrycznych aut osobowych, ok. 650 stacji ładowania i w kilkunastu miastach pierwsze serie elektrycznych autobusów. Śmiesznie mało. W państwach UE to już są setki tysięcy aut. Mamy też Solarisa, który nie nadąża z produkcją na zamówienia z kolejnych miast oraz z zagranicy (Hiszpania, Włochy) na elektrobusy. Mamy w Kobierzycach fabrykę baterii samochodowych, która w 2020 r. będzie największa na świecie. Niestety i Solaris i Kobierzyce należą już do koncernów zagranicznych. Nie musimy produkować własnego elektrycznego "malucha" czy "poloneza". Ale nie warto chyba dopuścić, by na polskiej elektromobilności, do której budżet dołoży miliardy, zarabiali inni.
Zygmunt Jazukiewicz