Rok 2017 zapamiętali mieszkańcy okolic Borów Tucholskich z kataklizmu, który zniszczył ogromne połacie lasów i wiele budynków, a nawet pozbawił życia kilkoro ludzi. Natomiast dla mieszkańców większości polskich wsi był to rok wyjątkowo mokry. Roczna suma opadów miejscami o 100% przekraczała średnią wieloletnią. Leśnicy musieli utwardzać drogi, aby nadawały się do wywózki drewna po kataklizmie, a na polach z dorodną kukurydzą ugrzęzło jesienią wiele kombajnów.
Już jednak wiosną 2018 r. te kombajny mogły wyjechać, zebrały ubiegłoroczną kukurydzę (10% czekało wiosny), a lasom zaczęły zagrażać pożary. Praktycznie od wiosny 2018 r. rozpoczęła się susza, która wiosną tego roku stała się wręcz klęskową. Za maszynami rolniczymi unoszą się tumany kurzu, spłonęła część Biebrzańskiego Parku Narodowego, krowy nie mają po co wyjść na pastwiska bo trawa nie rośnie, siewy kukurydzy, buraków i zbóż jarych stały się ryzykowne, nie wiadomo czy ich ziarna doczekają deszczu. Na dodatek zasilanie pól wodą z rzek i strumyków jest bardzo problematyczne, bo tej wody w rzekach jest niewiele albo z nich zniknęła. Mało przydatną stała się nawet retencja organizowana m.in. przez Lasy Państwowe, bo brak zimowych opadów śniegu nie pozwolił zgromadzić wody w małych zbiornikach lub jej niewielka ilość odparowała do kwietnia. Jest tak mało wody, że zniknęła ona z wiejskich studni, a brakuje jej nawet na podniesienie lustra w stawach rybnych i zagraża masowe śnięcie hodowlanych karpi. Są małe szanse na letnie pływanie statkami po stołecznej Wiśle i tylko patrzeć jak odsłoni ona kolejne zatopione zabytki, które próbowali z Warszawy wywieźć Szwedzi w czasie Potopu.
Być może niedługo będzie potwierdzenie, że takiej suszy na terenie Środkowej Polski nie było od ponad 300 lat. Obecnie powtarzane są teorie o największej suszy od 60. lat. Jest to możliwe, bo pamiętam taki rok, że mój ojciec nie zebrał wystarczającej ilości żyta, aby wywiązać się z tzw. obowiązkowych dostaw (2 tony z 6 ha).
Obecnie rolnicy z mojej rodzinnej wioski żyją z uprawy truskawek. Zupełnie nieźle one wyglądają tylko dlatego, że prawie każdy ich plantator wywiercił sięgającą na 50-80 m w głąb ziemi studnię głębinową i stosuje deszczowanie. Obecnie martwią się o to czy będą czynne punkty skupu truskawek i czy przyjadą tradycyjnie do wsi Ukraińcy i Białorusini, żeby te truskawki zebrać. W to, że rosnąca fala polskich bezrobotnych ruszy na zbiory truskawek nikt tu nie wierzy. Woda w studniach głębinowych jeszcze jest, ale brakuje prądu we wsi i a z tego powodu co chwila muszę przerywać pisanie tekstu. Oby nie zabrakło wody w Wiśle, Odrze i innych rzekach do schładzania przegrzanych bloków elektrowni, gdy zostaną włączone klimatyzatory.
Na szczęście mogę słuchać jeszcze pracujących pszczół, które były bohaterkami obchodów tegorocznego Dnia Ziemi. To „jeszcze” wynika z faktu, że polskie pszczoły masowo giną na skutek bakteryjnej (nie wirusowej) ich choroby zwanej zgnilcem złośliwym albo amerykańskim.
Pozytywną wiadomość stanowią natomiast wyniki statystycznych analiz byłego mojego kolegi z ministerstwa rolnictwa, który wykazał, że lata suche są jednak dla produkcji rolnej mniej uciążliwe od lat bardzo mokrych.
Z tego powodu dziwię się, że Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej czyni z wszechobecnej suszy tajemnicę. Taką, że zajmująca się tymi zagadnieniami Pani Profesor nie może mi udzielić żadnej informacji bez zgody rzecznika prasowego, a ten nie reaguje na moje prośby mailowe od kilku dni.
Henryk Piekut