W Polsce najszybciej ze wszystkich sektorów OZE rozwija się fotowoltaika, która jest głównym obszarem inwestycji w elektroenergetyce odnawialnej: łączna moc zainstalowana w źródłach fotowoltaicznych na koniec 2019 r. wzrosła o ok. 900 MW i wyniosła prawie 1500 MW, co w Unii Europejskiej ulokowało nas za Hiszpanią, Niemcami, Holandią i Francją, a m.in. przed Włochami, nad którymi przecież jest więcej słońca! W maju br. moc zainstalowana przekroczyła 1950 MW. Trywializując można powiedzieć, że to najważniejsza konkluzja raportu „Rynek Fotowoltailki w Polsce 2020” opublikowanego przez Instytut Energetyki Odnawialnej. W tym roku Polska zachowa tempo wzrostu mocy zainstalowanej i utrzyma się na 5. miejscu w UE. IEO ocenia, że na koniec 2020 r. moc zainstalowana w PV w Polsce może osiągnąć 2,5 GW.
Największy przyrost nowych mocy jest w segmencie mikroinstalacji, co oznacza dużą aktywność prosumentów indywidualnych i biznesowych. W 2019 r. zainstalowali 640 MW (prawie 3-krotny wzrost rok do roku), a w I kwartale br. przyłączono do sieci już ok. 300 MW. To także zasługa prosumentów. Wynika to z zainteresowania produkcją energii we własnym zakresie, dostępnych programów wsparcia i przyjaznych regulacji prawnych, m. in. ulg podatkowych. Funkcjonujący od roku program „Mój Prąd” oraz wieloletnie wsparcie unijne w ramach Regionalnych Programów Operacyjnych są filarem trwałego rozwoju sektora prosumenckiego. Krótko mówiąc: Polki i Polacy – oczywiście, jeśli mogą – biorą sprawy w swoje ręce i stawiają coraz tańsze panele fotowoltaiczne na dachach domów lub w ogródkach. Dzięki nim, choć nie można zapominać o instalacjach przemysłowych, w 2025 r. całkowita moc zainstalowana w fotowoltaice może osiągnąć 7,8 GW, co oznacza, że przekroczy zakładaną w Krajowym Planie na rzecz Energii i Klimatu (KPEiK) moc na 2030 r.
Podobnie rośnie zainteresowanie zagospodarowaniem popularnej deszczówki, przede wszystkim do podlewania przydomowych ogródków oraz terenów zielonych w miastach (w krajach zachodnich również do spłukiwania wody w domowych toaletach), na co istotny wpływ ma również ekonomia: deszczówka jest za darmo! Instalacje te mają też zapobiegać – choć na małych obszarach – suszy. „Dziś retencjonujemy zaledwie 6,5% wody opadowej. Dla porównania: to zaledwie 1/3 tego, co przeciętnie jest retencjonowane w Unii Europejskiej; by pokazać najbardziej wzorcowy przykład – Hiszpanię, gdzie retencjonowane jest 45% wody. Chcielibyśmy, by w Polsce w ciągu 10 lat było zatrzymywane 15% wody opadowej – to będzie i tak dużo" – powiedział 2 czerwca w Sulejówku Andrzej Duda. Zachęcał do budowy maleńkich zbiorniczków, oczek wodnych i zbiorników podziemnych, w których właśnie wody opadowe będą zbierane, a później wykorzystywane do podlewania naszego ogródka, byśmy nie brali w tym celu wody z sieci.
Nazwanym szybko przez internautów programem „oczko plus” reklamował „Moją Wodę”, a dokładnie realizację inwestycji w ramach ogłoszonego przez Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej 17.03.2020 r., a więc 2,5 miesiąca wcześniej, naboru na dofinansowanie projektów z zakresu „Łagodzenie zmian klimatu i adaptacja do ich skutków”, których efektem ma być zwiększenie odporności miast na negatywne zjawiska wynikające ze zmian klimatu oraz adaptacja do nich poprzez realizację inwestycji w zakresie zielono-niebieskiej infrastruktury w miastach poniżej 90 tys. mieszkańców. To m.in. lepsze zarządzanie zasobami wodnymi, np. przez retencję wody, na co w latach 2020-2024 przeznaczono 23 mln euro, tj. 99,4 mln zł, ze środków Mechanizmu Finansowego Europejskiego Obszaru Gospodarczego 2014-2021.
Ale miasta nie czekały na zachętę prezydenta. Sopot od blisko dekady dofinansowuje inwestycje wykorzystujące wodę deszczową, m.in. do podlewania przydomowych ogródków. A nie jest jedynym samorządem wspierającym mikroretencję. Deszcz „łapią” m.in. mieszkańcy Wrocławia, Sosnowca, Krakowa, Lublina, Bielska-Białej i Torunia.
Bo liczą. Pieniądze i na siebie!
Jerzy Bojanowicz