Jesteśmy świadkami początku najdłuższej zapewne wojny współczesnego świata. To wojna z opakowaniami. Albo damy im radę, albo nas zasypią. A zaczynało się tak niewinnie - od opakowań wielokrotnego użytku. Siatka pleciona z traw, tykwa, bukłak skórzany, kosz wiklinowy, starczały niejednemu na całe życie. Nabierały więc patyny i znaczenia, niektóre nawet stawały się oznaką prestiżu jak ozdobne skrzynie z herbami właścicieli, amfory, leciwe beczki, kufy i kufry, srebrne dzbany i wreszcie - porcelanowe serwisy i pojemniki.
Krótko mówiąc - opakowania stały się, bez przesady, jednym z nośników kultury i cywilizacji właśnie dlatego, że były trwałe. Nie ceniono tylko worków ze zgrzebnego płótna lnianego lub konopnego - były symbolem nędzy i mizerii; w takim worze Jurand ze Spychowa musiał udać się pod mury Szczytna (włosiennica to inna konwencja, zresztą Jurand nie miał czasu na specjalne tkanie wora z koziej wełny). Ale i worki długo służyły, używane na miejscu, bo towary na dalsze odległości, np. zboża w ziarnie wysyłano luzem. Ożywienie handlu z początkiem epoki przemysłowej pozbawiło opakowania funkcji kulturowej. Przede wszystkim dlatego, że wymagało standaryzacji, a więc pozbawiło paki, skrzynie i beczki indywidualności. Jednocześnie nastąpiła degradacja ekonomiczna. Odbiorca nie chciał płacić za opakowanie, a nadawca - za jego transport zwrotny. Wliczone do ceny towaru straciło ostatecznie osobowość. Ostatnim, skromnym hołdem złożonym dla opakowania pozostał obyczaj gwiazdkowych prezentów, kiedy to ono staje się bohaterem wieczoru, bo każdy zadaje sobie pytanie: co też jest w środku? Ze szkoły pamiętam okrutny żarcik: podczas wzajemnego obdarowywania się jeden z kolegów wniósł ogromne pudło, starannie ozdobione. Po otwarciu ukazało się następne itd. aż do ostatniego, w którym kryła się mikroskopijna maskotka.
Nadszedł jednak czas zemsty, kiedy wysypiska zaczęły pęcznieć od wyrzucanych toreb, paczek, pudeł, skrzyń i butelek, których potęga zdecydowanie urosła po wynalezieniu tworzyw polimerowych. Z rozpaczy wymyślono skup "surowców wtórnych" i segregację odpadów. Porażka. Do dziś za jedną z ilustracji absurdów gospodarki centralnie sterowanej służy przykład butelki szczawiu, tańszej od pustej butelki w skupie. Efekt był łatwy do przewidzenia. Jednak problem nie jest zależny od ustroju, lecz od intensywności handlu i powszechności postawy "zużyj i wyrzuć". Rozpełza się ona na cały świat już od początku lat 50-tych. Doszliśmy do tego, że nawet kubek do picia jest jednorazowy. Na szczęście powoli następuje otrzeźwienie, bo każdego już dopadła przerażająca wizja oceanów zamienianych w śmietniska i ryb obżartych plastikiem. Pierwsza reakcja przychodzi naturalnie wskutek aktywności ustawodawców europejskich i krajowych. Technika już dawno zrobiła swoje. W zasadzie wszystko można już utylizować lub poddać recyclingowi. Mamy elektrownie na odpady stałe, kompostownie i inne przetwórnie, nie mamy natomiast ciągle zbyt wiele pieniędzy by dokładać do tego interesu. Ba, nie mają ich nawet najbogatsi na świecie, bo nie ma dotąd państwa, które w 100% rozwiązałoby problem odpadów opakowaniowych. Za dowód tej porażki posłuży choćby załącznik nr 1 do Ustawy o gospodarce opakowaniami i odpadami opakowaniowymi, uważanej za wymagającą i postępową. Postanowiono tam, że wszystkie rodzaje opakowań łącznie muszą być odzyskiwane w 62%, a poddane recyclingowi - w 56%. Opakowania z tworzyw należy recyclingować w...23,5%! To klęska i pokaz bezradności, bo co z resztą?
Najnowszym pomysłem jest nowelizacja Ustawy przewidująca konieczność zakupu każdej torebki foliowej w sklepie za 20 gr. jako opłatę recyclingową. Pieniądze mają być przeznaczone na "selektywną zbiórkę odpadów oraz edukację ekologiczną". Od razu widać, że do ostatecznego rozwiązania wiedzie jeszcze droga długa i wyboista. Nadzieja jak zwykle - w inżynierach. Właśnie zakończono z sukcesem np. międzynarodowy projekt BRIMEE - badania nad stworzeniem materiału izolacyjnego w postaci pianki z nanokrystalicznej celulozy z surowców wtórnych. Technologia jest obecnie w procesie patentowania. Celuloza nanokrystaliczna to cudowny materiał, lepszy od styropianu i wełny mineralnej, biodegradowalny, elastyczny, bardziej odporny na rozciąganie niż włókna węglowe i stal nierdzewna. Można z niego zrobić nawet papier przezroczysty. Innym naturalnym polimerem jest choćby poliaktyd (z kukurydzy lub soi) znany od 1932 r., lecz w wyniku najnowszych badań uznany za "polimer XXI w." Ma otworzyć drogę do całkowicie biodegradowalnych, barierowych opakowań. Może zdążymy przed potopem odpadowym.
Zygmunt Jazukiewicz