Słowo „dron" brzmi dość złowrogo, ale oznacza po prostu brzęczącego trutnia. Zaczyna on powoli stawać się znakiem naszych czasów, kiedy to postulat bezpieczeństwa spotyka się z powszechnym pragnieniem podsłuchiwania, podpatrywania i w ogóle wszelkiej penetracji. Główną bowiem cechą drona jest możliwość szybkiego przemieszczania się w powietrzu i docierania do miejsc niedostępnych lub chronionych z jakiegoś powodu, a przed dronem nie ma ucieczki i nic się nie da ukryć. Poza podpatrywaniem dron może wszystko pomierzyć, przenosić ładunki, strzelać do ukrywających się terrorystów, przekazywać sygnały telekomunikacyjne, zbierać próbki atmosfery, filmować i wykonywać dziesiątki innych czynności bez narażania człowieka – pilota.
Wynalazek ten ma wyjątkowo niezwykłą genezę. Jego idea była znana właściwie od... zawsze, bo czasy, kiedy ludzie zaczęli używać latawców do różnych celów, np. do pomiarów lub przenoszenia wiadomości, są zamierzchłe. Nie wiadomo też, kiedy zaczęto hodować gołębie pocztowe. Na pewno posługiwano się nimi w starożytnym Egipcie i Persji. Uratowały niejeden oblężony zamek i niejedną armię, a czytając o czasach wypraw krzyżowych, łatwo zapamiętuje się obrazek Starca z Gór, który w swej twierdzy Alamut przyjmuje gołębia z instrukcją co do kolejnej ofiary assasynów. Gołąb należy też do klasycznego wyposażenie szpiega, więc nawet władze hitlerowskie krótko po wybuchu wojny przystąpiły na niektórych okupowanych terenach do rekwizycji całych hodowli.
Współczesne drony zaczynały jako zdalnie sterowane modele, po prostu zabawki. Można je było kupić w każdym sklepie modelarskim, kiedy jeszcze ani wojsku, ani geodetom nie śniło się o żadnych latających instrumentach. Decydujący impuls dla ich rozwoju przyniosła technologia cyfrowa, bo pozwoliła zrobić z drona uzbrojony po zęby w interfejsy latający komputer, który może sam wykonywać bardzo złożone zadania według specjalnego programu. I odtąd rozwój poszedł tak szybko, że już niebawem piloci myśliwców bojowych będą musieli pożegnać się ze swym fachem, bo stracą jakiekolwiek szanse w starciu ze sterowalnym stadem inteligentnych i nieuchwytnych predatorów, dla których żadne przeciążenia nie będą groźne. Jak to zwykle bywa w przypadku nowej broni, coraz powszechniej będą stawiane problemy etyczne. Na przykład, czy wolno bez ograniczeń stosować środki bojowe, które potrafią zabijać „same", tzn. czy operator może z odległości tysięcy kilometrów sterować śmiercionośnym nalotem, pogryzając przy tym kanapkę i pozornie pozbywając się odpowiedzialności za życie i śmierć ściganych osób, co do których w dodatku nie bardzo wiadomo, czy są wrogimi terrorystami czy też ludnością cywilną. Oczywiście problem takiej odpowiedzialności to nie problem drona, lecz całej nowoczesnej techniki, która psychologicznie coraz bardziej odsuwa odpowiedzialność moralną od człowieka. Odczuwa się złudzenie, że to nie my jesteśmy winni skutków jakiegoś działania, że przynajmniej część tej winy przejmują „inteligentne" automaty. To znacznie więcej, niż mógł odczuwać pilot bombowca, który też przecież często nie wiedział, na kogo zrzuca swój ładunek. On przynajmniej prowadził walkę, tzn. narażał się sam na cios artylerii przeciwlotniczej. Jesteśmy już blisko etyki, którą przewidzieli twórcy s-f, kiedy automat stanie się na tyle inteligentny, że będzie mógł dokonywać wyborów „etycznych".
Na razie jednak ciągle trwa pionierska epoka dronów. Polska należy do państw, w których przepisy dotyczące cywilnego użycia bsl (bezpilotowych środków latających) są najbardziej liberalne na świecie. Wprawdzie, aby udzielać usług komercyjnych za pomocą bsl, należy zdać egzamin i uzyskać tzw. certyfikat UAVO (operatora bsl), ale na użytek prywatny wystarczy pamiętać o dwóch rzeczach: nie wolno wlatywać w tzw. przestrzeń kontrolowaną (określoną wokół lotnisk i terenów wojskowych) oraz powyżej 3 tys. m nad terenem i używać drona cięższego niż 25 kg. Przyznajmy, że dla latającego modela to jest ogromny margines swobody. Obyśmy nie musieli być mądrzy po szkodzie, tzn. zaczynać dyskusji nad przepisami dopiero wtedy, kiedy stanie się nieszczęście. Nie jest przecież trudno wyobrazić sobie skutki upadku 20-kilogramowego multikoptera w tłum ludzi.
Zygmunt Jazukiewicz