Moja czteroletnia przyjaciółka zwierzyła mi się niedawno, po powrocie z przedszkola, że jak dorośnie będzie paleontologiem. Gdyby ktoś szukał prostego wskaźnika opisującego postęp cywilizacyjny, to wydaje się, że zmieniające się marzenia dzieci mogłyby być całkiem przydatne. Moje pokolenie w jej wieku ganiało po polach sprzątniętej kapusty, rzucając głąbami niby przyszli oficerowie na czele plutonów piechoty. Wysokie miejsce w marzeniach zajmował także strażak, kominiarz, a szkolne czytanki zachwalały ponadto szlachetne profesje szewca, krawca, zaś z zawodów cięższego kalibru górnika i hutnika. O paleontologach nikt wtedy na podwórku nie słyszał.
Marzenia oczywiście mają zwykle żywot krótki, nie wierzę więc, że moja przyjaciółka gdy dorośnie, będzie paleontologiem. Przejdzie jej to zapewne, jak ludziom z mojego pokolenia przeszły drapieżne plany militarne. Dorastając człowiek wiele traci z poety, a mocno zyskuje z buchaltera, dlatego tak niewielu dorosłych szuka dziś węgla czy żelaza, a tak wielu środków unijnych; tak niewielu chce czyścić kominy, a tak wielu oczyszczać z brudów świat. Doskonale to widać, gdy przychodzi czas podatkowych rozliczeń i rozpoczyna się walka o jeden procent podatku.
Gdyby w naszym kraju wolność panowała taka, jak w czasach I Rzeczypospolitej, mielibyśmy co roku na początku wiosny prawdziwą wojnę domową o ten procent, o wydzielony z budżetu do swobodnego podziału postaw czerwonego sukna. Przypuszczam, że gdy moja czteroletnia dziś przyjaciółka dorośnie, porzuci myśl, by grzebać się w ziemi w poszukiwaniu przedpotopowych szczątek, a zwróci ku temu, co na powierzchni i zamiast paleonotogiem zostanie politologiem, który już dziś wyrasta na zawód o wielkich perspektywach. Postęp cywilizacyjny tak zmienia porządek świata, że coraz nowe rodzą się priorytety nawet w obrębie ludzkiego charakteru. W mniejszym np. dziś stopniu cnotą jest mądrość czy pracowitość, a w coraz większym aktywność. Nowoczesna technika uczyniła człowieka jak nigdy przedtem słyszalnym, a wraz z głosem dała mu szanse awansu w różnych strukturach, w tym także, a może przede wszystkim, politycznych i człowiek z tego korzysta. Każdy w istocie może stanąć twarzą w twarz z narodem i powiedzieć jak Paweł Kukiz na zgromadzeniach przedwyborczych: wybierzcie mnie, albo jak w radiu pani prof. Irena Lipowicz, Rzecznik Praw Obywatelskich: dajcie mi jeszcze jedną kadencję. Ważne, by w zamian obiecać coś wielkiego. W przypadku Pawła Kukiza była to obietnica, że całe to towarzystwo dotychczasowe pogoni, a w przypadku pani prof. Lipowicz, że to, co rozpoczęła, dokończy (z doniesień prasy wiadomo tylko, że rozpoczęła właśnie batalię przed Trybunałem Konstytucyjnym o prawo do płacenia abonamentu RTV dla wszystkich, a nie jedynie tych, co się niegdyś zarejestrowali na poczcie).
Nauka, która przez wieki zajmowała się tym, co ludziom dać, obecnie w coraz większym stopniu koncentruje się na tym, co ludziom obiecać. Nie sposób wymienić wszystkich placówek naukowo-badawczych, choćby tylko najbardziej renomowanych, a tym bardziej nazwisk uznanych powszechnie, o wielopiętrowych tytułach, autorytetów naukowych, które by nie przedstawiły własnej wersji przyczyn przegranej Bronisława Komorowskiego. Gdyby Prezydent poparł w porę związki partnerskie, opowiedział się bez wahania za in vitro, murem stanął – jak Ryszard Kalisz – pod tęczowym sztandarem postępu… Tylko z nielicznych badań wychodzi, że czerwoną kartkę dostał Prezydent za całokształt, za winy wasze i nasze, kancelarii, sztabu i Platformy, twarzy za bardzo już opatrzonych, głosów już w uszach zgrzytających…
Wybory trudno ogarnąć rozumem – pozostają nieprzewidywalne, jak nieprzewidywalny jest tłum. Przyświeca im, podobnie jak reformom, światło optymizmu wynikające z przekonania, że nigdy nie jest tak dobrze, żeby nie mogło być lepiej. Czasem dopiero po latach okazuje się, że prawdziwy może być także inny wariant tej maksymy – nigdy nie jest tak źle, żeby nie mogło być gorzej.
hen