Spotkaliśmy się kilkakrotnie po szczęśliwie zakończonym 190-godzinnym kosmicznym locie pierwszego, jak dotąd jedynego, polskiego pilota-kosmonauty Mirosława Hermaszewskiego. Jako dziennikarz miałem okazję obserwowania od początku Jego wielomiesięcznych przygotowań do tej niezwykłej podróży życia. Efektem tych obserwacji jest (napisana z redakcyjnym kolegą) książka „Droga Polaka na orbitę”, którą Wydawnictwo MON opublikowało w 1978 r. w nakładzie 20 tys. sztuk. Zachowałem szczególnie cenny egzemplarz z osobistą dedykacją pierwszego polskiego kosmonauty.
Mirosław Hermaszewski urodził się 15.09.1941 r. we wsi Lipniki (koło Równego), jako najmłodszy z siedmiorga dzieci (4 siostry i 2 braci). Rodzice prowadzili gospodarstwo rolne. Ojciec Roman był partyzantem i zginął z rąk faszystów w 1943 r. Po zakończeniu wojny matka Kamila wraz z dziećmi osiedliła się we wrześniu 1945 r. w Wołowie (woj. wrocławskie). Tutaj Mirosław ukończył szkołę podstawową i w 1956 r. został uczniem liceum ogólnokształcącego. W 1960 r. przeszedł podstawowe przeszkolenie szybowcowe na lotnisku Aeroklubu Wrocławskiego. Otrzymał wtedy, wcześniej niż świadectwo maturalne i dowód osobisty, pierwszy dokument lotniczy – książeczkę pilota szybowcowego. Jeszcze przed lotem w kosmos powiedział kiedyś: – Nie wiem, czy legitymacja kosmonauty będzie mi dawać tyle powodu do dumy i radości, ile ta książeczka… Lot szybowcem pozwala mi przeżyć romantyczne wzruszenia. Człowiek uwalnia się w pewnym sensie od potęgi techniki…
Gdy major Jurij Gagarin przecierał 12 kwietnia 1961 r. drogę człowieka w kosmos, Mirosław Hermaszewski przygotowywał się do egzaminów maturalnych. Zapragnął dorównać braciom (Władysław i Bogusław już pełnili służbę zawodową w lotnictwie) i zostać dobrym pilotem. Zdał egzamin konkursowy do Oficerskiej Szkoły Lotniczej w Dęblinie i 13 listopada 1961 r. założył mundur podchorążego, mając 57 godzin lotów na szybowcach i 27 godzin na samolocie „PO-2”. Po opanowaniu zasad latania na „Biesach” przeszedł na trudniejsze odrzutowe „Mig-15” i zdobył III klasę kwalifikacyjną pilota wojskowego. W marcu 1964 r. Mirosław ukończył z pierwszą lokatą uczelnię, otrzymał stopień podporucznika i tytuł pilota wojskowego. Został przydzielony do jednostki lotnictwa myśliwskiego Wojsk Obrony Powietrznej Kraju. Szkolił młodszych pilotów i w ciągu 2 lat zdobył II, a później I klasę kwalifikacyjną pilota.
W życiu przyszłego kosmonauty ważne wydarzenie nastąpiło 2 listopada 1965 r., bo wtedy zawarł w Poznaniu związek małżeński z wcześniej poznaną w Wołowie Emilią. W 1966 r. urodził im się syn, któremu nadano imię po ojcu – Mirosław, a 9 lat później córka – otrzymała po matce imię Emilia. W 1968 r. por. pil. Mirosław Hermaszewski został wyróżniony skierowaniem na studia stacjonarne do Akademii Sztabu Generalnego WP w Warszawie, na fakultet lotniczy. Końcowe egzaminy zdał z wyróżnieniem i w dniu promocji 20 lipca 1971 r. otrzymał awans do stopnia kapitana. Wrócił do macierzystej jednostki, ale po kilku miesiącach kpt. dypl. pilot został przeniesiony do innej jednostki lotnictwa myśliwskiego na Wybrzeżu, na stanowisko dowódcy eskadry. W 1972 r. w kolejnym garnizonie lotniczym obejmuje stanowisko zastępcy dowódcy jednostki, tu otrzymuje mieszkanie i sprowadza rodzinę. Jak się później okaże – tylko na półtora roku.
Ze względu na osiągane wyniki na różnych stanowiskach przełożeni zaliczyli Mirosława Hermaszewskiego do „kadrowego funduszu przyspieszonego rozwoju”. To spowodowało, że w kwietniu 1974 r. obejmuje w nowym garnizonie funkcję zastępcy dowódcy pułku. 6 stycznia 1975 r. zostaje awansowany do stopnia majora, a w 3 miesiące później obejmuje dowodzenie pułkiem. Taki jest los żołnierza zawodowego, zawsze musi być tam – gdzie jest potrzebny…
W 1976 r. rozpoczęły się długie i żmudne przygotowania do lotu pierwszego Polaka na orbitę okołoziemską. Po wielu testach medycznych i wytrzymałościowych w Wojskowym Instytucie Medycyny Lotniczej z kilkudziesięciu kandydatów wybrano dwóch (ppłk Zenon Jankowski i mjr Mirosław Hermaszewski), którzy 4 grudnia odlecieli samolotem do Moskwy, a stamtąd do Centrum Szkolenia Kosmonautów im. Jurija Gagarina. Pierwszy etap szkolenia teoretycznego w Gwiezdnym Miasteczku zakończył się egzaminami w czerwcu 1977 r. Potem było szkolenie w załogach pod dowództwem radzieckich kosmonautów. Po trwającym półtora roku szkoleniu mjr Mirosław Hermaszewski jako kosmonauta-badacz wystartował z dowódcą statku lotnikiem – kosmonautą płk. Piotrem Klimukiem 27 czerwca 1978 r. z kosmodromu Bajkonur na statku kosmicznym „Sojuz-30” o godzinie 17.27 czasu warszawskiego. W następnym dniu „Sojuz-30” przycumował do zespołu orbitalnego „Salut-6 – Sojuz-29” o godzinie 19.08 czasu warszawskiego. Kosmonauci Hermaszewski i Klimuk „przeszli” na pokład stacji orbitalnej. Po wykonaniu zaplanowanego programu zadań załoga „Sojuza-30” wylądowała 5 lipca 1978 r. o godzinie 15.31 czasu warszawskiego w zaplanowanym rejonie Związku Radzieckiego, w odległości 300 km na zachód od miasta Celinograd.
Po powrocie do kraju nastąpiła seria wizyt pierwszego polskiego kosmonauty w różnych instytucjach, zakładach pracy i szkołach. Spotkania takie odbywały się praktycznie do ostatnich Jego dni. Przez ponad 40 lat nigdy nie odmawiał zapraszającym i zawsze miał wiele interesującego do opowiedzenia. Zmarł 12 grudnia 2022 r. w Warszawie.
W jednej z ostatnich wypowiedzi Mirosław Hermaszewski tak wspominał kosmos:
– Pewne rzeczy się nie nudzą. Pewne rzeczy wywarły tak głęboki wpływ w psychice, że to już jest obecne stale. To nie znaczy, że żyję ciągle przeszłością, ale były tam tak wspaniałe i fantastyczne chwile, których się nie da przeżyć na Ziemi. Obrazy, które ja widziałem – one się tam gdzieś u mnie zapisały na trwale. I to są obrazy dwojakiego rodzaju. Pierwsze to wielka estetyka, kolory, nieprawdopodobne kolory i ta Ziemia, którą widzisz jednym spojrzeniem i te przesuwające się obiekty, czyli kontynenty, morza, oceany, chmury. A kiedy tam jesteś, tam w nocy tej kosmicznej to już nie widzisz tego. Widzisz ten ogromny czarny kosmos i więcej gwiazd niż na Ziemi, bo nie ma atmosfery. Zaczynasz myśleć – jak to się dzieje, że ja tu jestem, ja człowiek? To dzieje się wbrew naturze. I wtedy zaczynasz postrzegać inaczej to co widziałeś. Estetyka zamienia się w taką duchowość, a powiedziałbym nawet w taką filozofię. Nie tylko, co ja tu robię, ale gdzie jest ten ktoś? A on jest…
Bronisław Hynowski