Gospodarka polska nie jest innowacyjna. Ten stan się poprawia, lecz niezwykle wolno, za wolno. Jak to zmienić? Dotychczas stosowane recepty okazują się nieskuteczne, trzeba więc szukać innych. Zanim podejmiemy taką próbę, dobrze jest zidentyfikować przyczyny tej niemożności, zwanej niegdyś zacofaniem.
Jednocześnie zewsząd słyszymy zapewnienia, jak bardzo kreatywni są Polacy. Podaje się przykłady „polskich” sukcesów za granicą w technice, biznesie, nauce, sztuce i oczywiście w sporcie. Coś tu się więc nie zgadza. I zgadzać się nie może, jeśli innowację równamy z wynalazkiem (invention). Innowacyjność jest cechą gospodarki danego państwa czy też społeczności, zaś wynalazczość – cechą indywidualną człowieka. Jest to kreatywność, a wiec „zdolność do tworzenia nowych sekwencji” na obszarze techniki. Twierdzenie, że jakiś naród jest bardziej kreatywny od innego trąci rasizmem i jest po prostu nieprawdziwe. Wszelkie badania wskazują, że w każdym społeczeństwie jest podobny odsetek osób kreatywnych -3-4%. A jednak pewne gospodarki są bardziej innowacyjne od innych. Zależy to od ukształtowanych historycznie warunków ekonomicznych, społecznych i politycznych.
Fenomen
Polska ma pewną wyjątkową cechę genetyczną. To znacząca przewaga warstwy szlacheckiej, niespotykana nigdzie w Europie. Przewaga ta stale rosła od XV w. W sąsiednich marchiach niemieckich i dalej na zachód szlachta stanowiła wówczas i później 1-2% populacji. W Polsce – ok. 10% z tendencją zwyżkową. Skąd się wziął ten fenomen, niechaj odpowiedzą historycy. Posiadanie ogromnej większości majątku narodowego musiało się przełożyć na władzę polityczną w wyniku kolejnych przywilejów wymuszanych na królach po wygaśnięciu Piastów. Hybrydowy ustrój państwa – monarchii republikańskiej – który w ten sposób się ukształtował był idealistyczny i obiektywnie słabszy, tzn. mniej funkcjonalny od systemów władzy i administracji w państwach sąsiednich. Rzeczypospolita miała zadatki na mocarstwowość, ale nie osiągnęła żadnego z wielkich celów, ważnych dla jej racji stanu. Zasobni obywatele nie rozumieli, że stracą ten szczęśliwy los, bo biedne, zadłużone i rozchwiane państwo go nie obroni. Przełomowy wiek XVII znaczą nieudane przedsięwzięcia i tragiczne porażki, które ostatecznie zrujnowały kraj i zamieniły go w łatwy łup.
Tę słabość dostrzegali, niestety – sąsiedzi. Już Iwan Groźny w końcu XVI w. nastawał na Habsburgów, by dokonać wspólnego ataku na Rzeczypospolitą i jej rozbioru. Moskwa uważała państwo Lachów i Litwinów za bluźnierczą karykaturę systemu władzy. Słabość stanowiła zachętę do słynnego traktatu w Radnot (1656), gdzie jako chętni do wyszarpania części Rzeczypospolitej zgłosili się wszyscy sąsiedzi. Takie pomysły nie mogłyby przyjść do głowy wobec państwa, które jest mocarstwem rzeczywistym. Rozbiory nie doszły wtedy do skutku, gdyż armia inicjatora tego dealu, siedmiogrodzkiego księcia Jerzego II Rakoczego została rozgromiona przez Stefana Czarnieckiego a potem Tatarów i przestała istnieć.
Na peryferiach Europy
Triumf kultury i etosu szlacheckiego, a więc mało wydajnej cywilizacji agrarnej w „Złotym Wieku” dokonywał się akurat wtedy, kiedy Europa przeżywała rewolucję naukową, gospodarczą i techniczną w warunkach względnej równowagi i synergii między wolnością a obowiązkiem, między swobodą a prawem. W Polsce równowaga została zachwiana, a potem utracona gdy wolność klasy politycznej przekroczyła poziom sprzyjający jeszcze rozwojowi. Apogeum zawierało już ziarna rozkładu. W drugiej połowie XVI w. nastąpił na zachodzie Europy silny wzrost cen zboża, drewna i produktów leśnych. Jak pisze Marian Małowist („Wschód a Zachód Europy w XIII-XVI w.”) wynikało to zarówno ze wzrostu demograficznego jak i z eksploatacji kolonialnej. Ten popyt wpłynął na rozrost gospodarki folwarcznej w Rzeczypospolitej. Szlachta starała się utrzymać gospodarstwa chłopskie na wsi, by dysponować siłą roboczą pańszczyźnianą, a nie najemną sezonowo. Korzystny eksport surowców osłabił handel wewnętrzny i zahamował rozwój miast. Rugi chłopskie np. w Anglii zasilały miasta i kolonie. U nas chłopi ubożeli lub uciekali na Ukrainę, gdzie magnaci jak Wiśniowieccy, usiłowali zagospodarować pustki. Przy słabej gęstości zaludnienia i wydłużeniu tras komunikacyjnych (owych “łańcuchów dostaw”) musiało to prowadzić do dekoncentracji, destruktywnej dla rzemiosła, handlu i przemysłu. Podczas gdy w Koronie gęstość zaludnienia wynosiła 15–19 osób na 1 km2, w Wielkim Księstwie Litewskim– 5 osób, to np. w Czechach – ponad 34. Po prostu tereny Rzeczypospolitej w Złotym Wieku zostały ostatecznie zepchnięte do roli zagłębia surowcowego, zależnego rozwojowo od zagranicy. Kiedy, w latach 20. XVII w. ceny produktów rolnych zaczęły spadać, nastąpił kryzys gospodarczy, a jednocześnie Rzeczypospolita rozpoczęła serię niszczących wojen.
Inwestycje mospanie
Gospodarka folwarczna dawała słabą akumulację kapitału na inwestycje produkcyjne, bez których rozwój techniczny jest niemożliwy. Latyfundia magnackie rosły w sposób ekstensywny poprzez mariaże, dożywocia i rozmaite machinacje.
Majątek feudalny, zarówno oparty na rolnictwie i hodowli jak i na rzemiośle czy manufakturze nie jest w stanie modernizować produkcji, gdyż opiera się na maksymalizacji wysiłku fizycznego w celu osiągania celów ilościowych stawianych przez ekonoma. Wyrobnik nie może więc nawet pomyśleć o usprawnieniu czy racjonalizacji, gdyż nie jest do tego motywowany. Przeciwnie – jest karany, gdy ośmieli się kwestionować rutynowe metody. Tym bardziej, że innowacja wymaga kosztownych inwestycji. Skąd my to znamy?
W dokumentach z epoki zachowały się przykłady jeżącego włos na głowie marnotrawstwa przy okazji wesel, chrzcin i mnogich innych imprez. Czytając niektóre wykazy intendentów trudno uwierzyć, że w trakcie kilkudniowego świętowania można przepuścić przez żołądek tak gigantyczne ilości wszelkich dóbr (zapewne wiele rozkradano).
Z tym wkroczyliśmy w wiek XVIII, kiedy te wszystkie zjawiska doprowadziły do ostatecznego zastoju gospodarki w Polsce, a „naród szlachecki” stracił dynamikę i wiarę w suwerenność.
Zygmunt Jazukiewicz