Żyjemy w czasach powszechnego demontażu. Rozbiera się zarówno budowle (z wyjątkiem zabytkowych), jak i urządzenia przemysłowe, pojazdy i stare statki, urządzenia AGD i RTV. Ma to związek z rewolucją technologiczną, jaka wprowadziła nowe generacje sprzętu – z zawartością elektroniki sterowanej cyfrowo.
Równie silny impuls stanowi dążenie do wymiany urządzeń na mniej emisyjne (spaliny, hałas) i bardziej oszczędne energetycznie. W telekomunikacji nastąpiła nawet rewolucja seryjna: najpierw wymieniono centrale z mechanicznych na elektroniczne analogowe, a zaraz potem – z analogowych na cyfrowe. Trzecia rewolucja usunęła już w cień telekomunikację przewodową w ogóle.
Karierę zaczęły robić technologie recyklingu techniki (materiał nie może się marnować), a wraz z nimi techniki demontażu. Demontaż nie stanowi odwrotności montażu, nawet jeżeli słowo „montaż” rozumiemy w pierwotnym, wąskim znaczeniu łacińskim jako „wznoszenie” obiektu, budowanie wzwyż. Można przecież za demontaż uznać nie mozolne rozbieranie z góry na dół, lecz po prostu wysadzenie obiektu w powietrze. Efektownym pokazem różnicy między filozofią montażu a demontażu jest praca kombajnu demontującego złomowane samochody, np. takiego jak Powerhand VRS. Jest to widok wręcz przerażający: gigantyczny potwór mechaniczny obraca autem jak piłeczką i wydziera z niego zderzaki, osobne kawały karoserii, silnik (który kruszy na odpowiednie elementy) i mosty. Ze szczególną zawziętością wyrywa pęki przewodów elektrycznych. Resztka wędruje do młyna przypominającego maszynkę do mięsa.
Pojęcie montażowości ma dwa znaczenia: ogólną koncepcję organizacji i technologii „składania” obiektu oraz cechy montażowe pojedynczego łącznika. Tak więc montażowość wymaga najpierw zestawienia wszystkich elementów z określeniem miejsca osadzenia, przygotowania sprzętu do montażu oraz odpowiednich łączników i kolejności ich utwierdzania. „Demontażowość” wszystko to brutalnie lekceważy, gdyż rozdzielenie jest o wiele łatwiejsze i bardziej „siłowe” niż połączenie. Ale często elementy demontowane są wykorzystywane powtórnie bez przetwarzania. Tu działa prawdziwa sztuka demontażu, gdyż obiekt już w projekcie musi być tak pomyślany, by umożliwiał rozbiórkę bez uszkadzania elementów. Przykładem jest amerykański patent Roberta J. Simmonsa – system budowlany łatwy zarówno w montażu, jak i w demontażu. W konstrukcjach stalowych zaprojektował proste, samonastawne połączenie stabilizowane grawitacyjnie typu „upuść i kliknij”, znane jako ConX Gravity. Przy zestawianiu dwóch elementów, np. belki i słupa o dużej masie i wymiarach na budowie zbędna jest asysta ludzi – połączenie samoczynnie się blokuje i zapewnia sztywność. Równie łatwa jest rozbiórka, która nie uszkadza elementów.
Bardzo bliskie demontażowi jest pojęcie dekonstrukcji stosowane współcześnie w analizach dzieł sztuki i literatury. To „analiza tekstu polegająca na rozwarstwieniu jego semiotyczno-językowej budowy i odnalezieniu elementów dezorganizujących go w celu ujawnienia utajonych sensów”. Cel wynika z dość oczywistego zamiaru wykazania, że autor coś, świadomie lub nieświadomie, ukrywa, a więc nieważne jest to, co chce przekazać, lecz to, co nim powoduje, a co ma unieważnić jawny sens wypowiedzi, czyli skompromitować autora. To tak, jakby demontować samochód po to, by wykazać, że np. forma układu rozrządu była inspirowana jakimś narzędziem tortur. Trudno dopatrzeć się pożytku z takiego zabiegu.
Zygmunt Jazukiewicz