Żywność – nie tylko w Polsce – drożeje zazwyczaj w latach klęsk suszy lub innych klęsk np. powodzi. Słysząc o raptownie drożejących produktach żywnościowych zacząłem sprawdzać, czy rzeczywiście mieliśmy do czynienia z klęskowym 2021 r.
Pierwszym źródłem informacji był mój szkolny (technikum rolnicze) kolega gospodarujący z dziećmi na ok 150-hektarowym gospodarstwie w powiecie płockim. Tu muszę dodać, że ów kolega na zadawane w poprzednich latach moje pytanie o plony miał zazwyczaj odpowiedź „katastroficzną”: jeszcze tak źle nie było. Tym razem jego odpowiedź mnie zaskoczyła: to był rok bardzo dobrych zbiorów. Myślałem, że coś źle z moim słuchem i rozszerzyłem pytanie: Czy chodzi Ci o plony kukurydzy ? (te oceniono na rekordowe 7,5 Mg z ha). Otrzymałem odpowiedź ekspercką: kukurydza rzeczywiście plonowała rekordowo – zarówno ta zbierana na ziarno jak i ta paszowa zbierana głównie na kiszonkę, ale z plonami innych zbóż – pszenicy, jęczmienia a nawet owsa (uprawia go dla koni) nie było też źle. Buraki cukrowe, które tradycyjnie uprawiamy też plonowały dobrze, a jeszcze lepiej było z rzepakiem.
Olejowe tajemnice
Właśnie – często zawodne przy bezśnieżnych, mroźnych zimach – zbiory rzepaku mnie zainteresowały, bo inny mój kolega (przemysłowiec) korzystający z oleju rzepakowego wręcz „płakał”, że ten produkt nie tylko bardzo zdrożał, ale go na rynku brakuje. Pomyślałem plon dobry – a towaru brak – dlaczego? Po przeprowadzeniu kolejnych rozmów dowiedziałem się jednak, że zawiniła pogoda w odległej od Polski Kanadzie, a jest to jeden z dwóch (obok Polski) największych producentów rzepaku i konsumentów oleju rzepakowego. Reszta świata korzysta z tłuszczów roślinnych pochodzenia: ryżowego, słonecznikowego, a nawet oliwy z oliwek.
Tu wniosek jest prosty: „zawiniła” światowa globalizacja gospodarki. Prawdopodobnie bezśnieżna zima w lodowatej Kanadzie spowodowała kłopoty na rynku oleju rzepakowego, a nie propagowanie przez żywieniowców faktu, że ten produkt stosowany „na patelnię” jest bardziej zdrowy niż oliwa z oliwek i inne oleje.
Cukier już „nie krzepi”?
Co innego z cenami cukru, który też zdrożał, chociaż buraki nie tylko obrodziły, ponadto lato było w miarę słoneczne, więc zawiązały dobrze cukier. W tym przypadku wkroczyła jednak polityka. Dietetycy uznali cukier za „białą śmierć” i wymusili na rządzie nałożenie na ten produkt specjalnego „podatku cukrowego”. Nie jest on specjalnie wysoki, więc nie wierzę, że zmusi „grubasów” do ograniczenia konsumpcji ciastek czy cukierków, ale wszystko co „z cukrem” podrożało.
Warto też przypomnieć, słynny w okresie międzywojennym, slogan reklamowy: „cukier krzepi”, wymyślony przez Melchiora Wańkowicza – zachęcający do zwiększenia konsumpcji tych produktów. Obecnie trudno go usłyszeć w mediach, bo kraj walczy z otyłością zwłaszcza młodych Polaków – chociaż daleko nam do utuczonych Amerykanów.
Wracając do wskaźników wzrostu cen i porównując plony 2021 r. z 2020 trudno dostrzec jakieś logiczne związki. Ot, chociażby jabłka, których zebrano aż kilkanaście procent więcej, a na sklepowych półkach widzimy ceny wyższe od ubiegłorocznych. Nie rozumiem tego faktu, tym bardziej, że największy producent tych owoców (Polska) od kilku lat nie eksportuje ich na ogromny rynek Rosji (bywało ok. miliona ton rocznie), a w minionym roku dodatkowo straciliśmy szansę „tajnego” eksportu jabłek przez Białoruś przez kłopoty z uchodźcami.
Bywały też podwyżki cen wynikające z sytuacji na rynku. Tak mogło być w przypadku ziemniaków, których produkcja, na skutek niskich cen, stała się nieopłacalna. Kupując na wsi 15 kg bulw po 8 zł, usłyszałem od sprzedającego je rolnika: Panie to się zupełnie nie opłaci, ale z przyzwyczajenia je uprawiam. Miał rację, i w tym roku ziemniaki są już droższe.
Między gazem a chlebem
Cenami, które najbardziej „kłują w oczy” konsumentów są jednak ceny pieczywa. Ono bowiem, od kilku miesięcy drożeje wręcz lawinowo. Obwiniani za te podwyżki piekarze mówią wprost: my nie możemy kalkulować cen jedynie w oparciu o ceny mąki. Nas „gnębią” najbardziej w różnej postaci koszty energii.
Teraz – mimo zimowego zastoju – już wiadomo, że ceny praktycznie wszystkich produktów rolnych, niezależnie od pogody w 2022 r., muszą być wyższe. To będzie efekt rosnących cen nawozów sztucznych, zwłaszcza azotowych. Jednymi z największych konsumentów gazu ziemnego są zakłady azotowe, bez azotu trudno o przyzwoite plony ziemiopłodów. Ceny nawozów jesienią już były wysokie, a te obecne są wręcz zaporowe. Zanosi się, że wielu z nas nie będzie stać na tzw. nawożenie pogłówne – powiedział zaprzyjaźniony rolnik.
Tymczasem w państwowych mediach już znaleziono winnego wysokich cen gazu. Oczywiście poprzednia władza. Twierdzi tak, bardzo głośno, pewien europoseł, który rok czy dwa wcześniej był członkiem zarządu spółki PGNiG. Być może z nim w składzie Zarząd tej firmy zerwał wieloletnią umowę z Gazpromem, gwarantującą stabilne ceny surowca oparte na wysokości cenach ropy naftowej na giełdzie w Rotterdamie. Przyjęto wówczas dolarowe rozliczenia wynikające z tzw. wolnego rynku. A na tym rynku trwa wojna cenowa związana z brakiem certyfikatu na drugą nitkę gazociągu przez Bałtyk z Rosji do Niemiec. Rządzący politycy już przestali się chwalić zakupami taniego gazu z USA, bo wysokie koszty jego sprężenia i transportu przez Atlantyk specjalnymi gazowcami są nie do uniknięcia. Politycy kombinują nad obniżeniem cen błękitnego paliwa dla tych, którzy używają go do ogrzania domów, a dla tych co produkują nawozy trudno myśleć, bo byłyby to ogromne kwoty.
Henryk Piekut