Polska jest liderem wśród krajów Grupy Wyszehradzkiej pod względem tempa robotyzacji – poinformował niedawno Polski Instytut Ekonomiczny powołując się na dane Międzynarodowej Federacji Robotyki. Mówią one m.in., że w ubiegłym roku w Polsce wykorzystywano blisko 23 tys. robotów przemysłowych (co trzeci pracował w branży motoryzacyjnej), czyli o 12% więcej niż rok wcześniej. Chociaż eksperci tłumaczą, że – pomimo wysokiej dynamiki – nasycenie naszych przedsiębiorstw robotami jest niższe niż u europejskich liderów, to i tak jest to pocieszająca informacja. Tym bardziej, że w ostatnich latach publikacje na temat robotyzacji w Polsce zazwyczaj donoszą o „pozostawaniu w tyle”.
Jest truizmem, że w nowoczesnej gospodarce automatyzacja jest koniecznością i standardem, który warunkuje tempo rozwoju i szanse na utrzymanie się na coraz bardziej konkurencyjnym rynku. Poprawa produktywności, zwiększanie bezpieczeństwa produkcji, przeciwdziałanie problemom wynikającym z niedoboru fachowej kadry – to tylko niektóre z korzyści. Dlatego też wspieranie polskich firm w obszarze robotyzacji powinno być jednym z ważniejszych elementów polityki gospodarczej państwa. Czy jest? Jeśli chodzi o deklaracje, to przedstawiciele administracji (szczególnie tej części, która jest odpowiedzialna za rozwój przedsiębiorczości) wydają się być świadomi znaczenia robotyzacji dla rozwoju polskich firm. Przedsiębiorcy mogą też skorzystać z programów dofinansowania zakupu robotów np. z unijnych funduszy. Nie można również zapominać o wprowadzonych już jakiś czas temu ulgach dla firm, wdrażających innowacje (w tym m.in. ulga na robotyzację, prototypy, ulga B+R czy IP Box). Zatrzymajmy się na chwilę przy ulgach. To pozytywne rozwiązania, ale diabeł tkwi w szczegółach. Dużo jest głosów mówiących, że potencjał tych ulg nie jest do końca wykorzystany. Jedną z przyczyn są problemy z interpretacją przepisów dotyczących spełniania (bądź nie) warunków przyznania ulgi. Warto podkreślić szczególnie ten drugi problem, ponieważ jest już tradycją, że duża część nowych, teoretycznie korzystnych, rozwiązań podatkowych odstrasza potencjalnych beneficjentów problemami interpretacyjnymi i wizją toczenia długich bojów ze „skarbówką”. W przypadku ulgi na robotyzację boje te dotyczą np. interpretacji definicji „robota przemysłowego”, które różnią się w zależności od interpretującego urzędu. Media szeroko opisują te spory – nie ma sensu ich tutaj przytaczać, ale można je skwitować stwierdzeniem, że niektórym urzędom nie brakuje inwencji w wymyślaniu barier utrudniających skorzystanie z ulgi. Dobrze że ulgi funkcjonują, ale byłby jeszcze lepiej, gdyby przedsiębiorcy inwestujący w automatyzację procesów produkcji mogli z nich łatwo skorzystać i skupić się na inwestycjach i rozwijaniu biznesu, a nie uczestniczyć w wielomiesięcznych sporach o to, czym jest robot przemysłowy, a czym nie jest.