Ostatnio karierę robią pojęcia Heartlandu i Rimlandu. Pierwsze z nich stworzył angielski geograf Halford John Mackinder przed I Wojną Światową. Chodzi o centralną część Euroazji, która zdaniem Mckindera wywiera decydujący wpływ na losy świata. Jest to jądro, geograficzna oś historii, naturalna forteca z której wyroiły się wędrówki ludów zapoczątkowując wielkie cywilizacje. To tzw. obszar pivotalny, „obrotowy”, ekspandujący w dowolnym kierunku. Przeciwstawną teorię stworzył później politolog amerykański Nicholas Spykman wprowadzając pojęcie Rimlandu. Jego zdaniem w czasach nowożytnych najważniejsze są obrzeża lądów, a więc Rimland. Symboliczny wyraz rywalizacji między tymi teoriami to przeciwstawienie Jedwabnego Szlaku (który jeszcze nie istnieje) portom światowego oceanu.
Aby flota mogła się rozwijać, nabrzeże musi umożliwiać cumowanie jednostek o coraz większym zanurzeniu, a więc nośności, dlatego naturalną zatokę modyfikuje budowa basenów portowych oraz pionowo obudowanych nabrzeży. Już starożytne porty, jak Lechajon i Kenchreai w Koryncie oraz Pireus w Atenach decydowały o rozwoju i ekspansji kolonialnej antycznej Grecji. Rzym miał port w Ostii u ujścia Tybru, a w I w. p.n.e. – już dużo większy port o nazwie po prostu Portus. Rozbudowując nabrzeża Rzymianie wynaleźli hydrotechniczny cement pucolanowy. Tu pracowały też pierwsze konstrukcje dźwigów – dziś w bogatym zestawie dźwigów bramowych, półbramowych, mostowych, pływających, suwnic. Słabe, bagniste wybrzeże wzmacniane jest głęboko kotwionymi ścianami szczelnymi. Kiedy cywilizacje słabły, porty natychmiast podupadały. Natomiast wszelkie burze dziejowe przetrwały porty w Aleksandrii, gdyż niezależnie od polityki, obsługują gospodarkę gęsto zaludnionych krain nad Nilem (dziś przeładowują ok. 1500 kontenerowców rocznie). Mało kto pamięta o portach południa Portugalii, które w czasach Henryka Żeglarza zapoczątkowały zamorską ekspansję Europy. Nazwa tego kraju wywodzi się od starożytnej prowincji Portus Cale (przystań w zatoce, dziś Porto). O znaczeniu Londynu, Rotterdamu, Kadyksu, Hongkongu, Jokohamy nie trzeba przekonywać. W latach PRL-u porty były strefą zakazaną; większość mieszkańców np. Szczecina nigdy w nim nie była, choć jednocześnie władze chlubiły się rozwojem gospodarki morskiej. Dziś na szczęście porty są strefą intensywnych inwestycji. Kształcenie inżynierskie w ich projektowaniu i eksploatacji występuje na kierunkach logistyki transportu, ale jedynym ośrodkiem specjalizującym się ściśle w tej dziedzinie jest szczecińska Akademia Morska (niedawno prof. Stanisław Gucma wydał opracowanie „Inżynieria Ruchu Morskiego – Wytyczne do projektowania morskich dróg wodnych i portów oraz warunków ich bezpiecznej eksploatacji”). Profesor podkreśla, że port jest dziś złożonym organizmem, bogatym w urządzenia sterowania, automatyki i sygnalizacji, niemal autonomicznym, wymagającym od operatorów interdyscyplinarnej wiedzy.
Historia dowodzi, że Polska jest krainą Heartlandu. Skutkuje to niedorozwojem nie tylko aktywności morskiej, lecz także żeglugi śródlądowej. Jedną z przyczyn jest prawie całkowity zanik portów rzecznych jako centrów przeładunkowych transportu intermodalnego. To się musi zmienić. Historyczna zmiana polega na tym, że Polska właśnie odwraca się od Heartlandu i Azji w kierunku oceanu światowego, dołącza do cywilizacji Rimlandu. I bardzo dobrze.
Zygmunt Jazukiewicz