Z takim pytaniem zwróciłem się do laureata Konkursu „Złoty Inżynier”, mieszkańca województwa Kujawsko-Pomorskiego prowadzącego od kilkunastu lat firmę zajmującą się handlem węglem. Prosił o nieujawnianie jego danych personalnych.
– Panie Inżynierze. Pamiętam czasy, gdy był Pan dumny z faktu, że stał się Pan oficjalnym dystrybutorem węgla kamiennego wydobywanego przez kopalnie Katowickiego Holdingu Węglowego, a po reorganizacji Polskiej Grupy Węglowej. Co z tej dumy zostało w dobie kryzysu na rynku węgla?
– Przykro mi to powiedzieć, ale tamten czas to tylko wspomnienie. Nie mogę się żalić, że węglowe spółki mnie szczególnie źle potraktowały. Bo z końcem lipca br. Polska Grupa Węglowa rozwiązała ze wszystkimi dotychczasowymi partnerami umowy handlowe, więc i ze mną. Modna na wielu rynkach sprzedaż internetowa prowadzona przez poszczególne kopalnie zastąpiła współpracę z podobnymi do mnie partnerami.
– Ale tyle słychać o ekologii, o zastępowaniu tzw. kopciuchów nowoczesnymi kotłami spalającymi produkt mniej szkodzący środowisku jakim jest tzw. ekogroszek, więc zapracował Pan na przywileje. Z tego co wiem, przyczynił się Pan nie tylko do upowszechnienia tych ekologicznych kotłów, ale i ekogroszku. W Pana mieście i okolicy aż 60–70 % domów spala wymienione paliwo w nowoczesnych kotłach. Czym ci świadomi mieszkańcy obecnie ogrzewają swoje domy?
Biorąc pod uwagę ofertę naszej firmy spalają drogi kolumbijski węgiel, który jest bardziej zasiarczony od polskiego, a na dodatek pozostaje z niego dużo popiołu i jest mniej kaloryczny od polskiego.
– Może jednak jest tańszy, bo jego wydobycie na drugiej półkuli jest łatwiejsze?
Tamtejsze kopalnie mogą go sprzedawać stosunkowo tanio, ale dowóz do portu, załadunek i transport morski przez tysiące mil kosztuje dużo, więc cena musi być wysoką. U nas kształtuje się ona na poziomie ponad 3 tys. złotych za tonę.
– To mniej więcej tyle co obiecana dotacja rządowa?
Tak, wychodzi na to, że mieszkaniec naszego miasta czy gminy będzie mógł sobie kupić tonę węgla na zimę, a tą toną domu nie ogrzeje przez ponad pół roku (tyle trwa u nas sezon grzewczy).
– Może jednak wyniknie coś pozytywnego z tego węglowego zamieszania?
Teoretycznie jest to możliwe. Od nas na Śląsk jest około 400 km, a do portów nad Bałtykiem 200 km. Węgiel dowożę własnym transportem, więc zużywam mniej paliwa i mniej rozjeżdżam polskie drogi. To jednak kiepskie pocieszenie dla mnie, i innych dystrybutorów węgla, a zwłaszcza dla tych którzy zainwestowali w nowoczesne kotły i wrzucają do nich drogie – gorsze od naszego paliwo.
– Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Henryk Piekut