Mija 30 lat od czasu, gdy dwóch profesorów z Northwestern University – J. Edward Colgat i Michael Peshkin – zaproponowało nową koncepcję w robotyce – robotów współpracujących, nazywanych dziś kobotami (od ang. collaborative robot). Trudno to jednak nazwać przełomowym wynalazkiem, gdyż odpowiedzieli tylko na zapotrzebowanie inżynierów z General Motors, którzy po prostu określili nowe wytyczne dla robota do montażu samochodów. Chodziło o to, by robot nie był więziony w gnieździe produkcyjnym zabezpieczającym ludzi przed znalezieniem się w zasięgu pracującej maszyny, lecz działał bezpiecznie w kontakcie fizycznym z pracownikiem. W 2002 r. powstał projekt normy bezpieczeństwa, a na rynku pojawiły się pierwsze modele kobotów. W 2016 r. ISO rozszerzyła standard bezpieczeństwa ISO 10218, publikując specyfikację ISO/TS 15066.
W ten sposób robotyka dostarczyła dobrego przykładu, jakim trybem naprawdę toczy się postęp techniczny. Karel Čapek zastosował słowo „robot” w dramacie R.U.R. do humanoidalnych organizmów uzyskanych drogą hodowli tkanek. W publicznym obiegu do dziś wyobraźnia podpowiada, że przyszłością są cyborgi podobne do ludzi, tylko po prostu o wiele silniejsze i sprawniejsze oraz bardziej odporne na niszczące czynniki, obojętne na brak tlenu i pożywienia. Tymczasem pieniądze na rozwój są w przemyśle, który nie potrzebuje humanoidów. Potrzebuje doskonałych wykonawców ściśle określonych zadań. Ludzie potrafią zrobić wszystko, ale niedokładnie i zbyt wolno. Robot potrafi niewiele, ale pracuje dokładnie, bezbłędnie, szybko i bez odpoczynku. Gatunek ludzki działa w pewnym przedziale skali. Ludzie słabo się spisują w operacjach mikro- i nanoskalowych oraz powyżej 2 m i 5 kg. (nieprzypadkowo cegła od tysięcy lat waży ok. 2 kg). Właśnie poza tym „humanoidalnym” przedziałem skali potrzebujemy robotów. Np. robota da Vinci (który też jest kobotem) do precyzyjnej chirurgii wykorzystuje się tam, gdzie człowiek jest zbyt niedokładny. Z drugiej strony kobot do budowy domów jest automatem o skali domu, z którym współpracuje operator-kontroler AI z jakiejś budki wewnątrz mechanizmu. W życiu codziennym słabym pomysłem jest przyjazny humanoid do pomocy niepełnosprawnym. Po szklankę czy książkę z górnej półki lepiej sięga „nieludzkie” ramię teleskopowe niż „ręka” z giętkimi „stawami”. O wiele lepszy jest kobot o sprawności węża, ośmiornicy czy pająka (lub stada „pająków”) niż dwunożny „lokaj”. Wracając do przemysłu: koboty są szansą także dla małych i średnich firm wspomagając czynności rzemieślnicze. Algorytmy rozpoznawania obrazów, uczenie maszynowe i sztuczna inteligencja sprawiają, że robot pracując unika kolizji z człowiekiem, uczy się też zachowań ludzi, z którymi współpracuje. Kobota łatwo przenieść, wymienić końcówki, wprowadzić nowy program – wykona inne zadania. „Kobotyzacja” redukuje koszty – wdrożenie kobota to dziś wydatek porównywalny z ceną samochodu lub kilku–kilkunastu miesięcy pracy pracownika linii produkcyjnej. Koszty te wciąż spadają. Niestety, kobotami stają się też drony bojowe. Pozostaje mieć nadzieję, że w przyszłości będą walczyć jedynie między sobą. Na razie jednak operatorzy traktują to jak grę w zabijanego.
Zygmunt Jazukiewicz
.
 
				 
								