Z Hanną Milewską-Wilk, specjalistką ds. mieszkalnictwa w Instytucie Rozwoju Miast i Regionów rozmawia Zygmunt Jazukiewicz.
W latach 80. XX w. deficyt mieszkaniowy obliczany był na 2 mln mieszkań. Po 1990 r. wybudowano znacznie ponad 3 mln mieszkań. Mimo to dalej jest mowa o deficycie. Jak Pani tłumaczy ten paradoks?
Jeszcze w latach 80. obowiązywały normatywy mieszkaniowe, wiedzieliśmy nieco lepiej, jak rozkłada się geograficznie ludność w kraju i nie było właściwie rynku mieszkaniowego – poza opcjami zamiany w ramach spółdzielni. Istniało budownictwo jednorodzinne, ale nie było kredytów dla osób fizycznych, nie było deweloperów i ogólnie inwestorów prywatnych, przez co kontrola nad nowymi inwestycjami była duża. Potrzeby mieszkaniowe natomiast wyliczało się z normatywów – których teraz nie mamy.
Statystyki, konstruowane i kontynuowane od lat 50. XX w., podkreślają wciąż liczbę wydanych pozwoleń na budowę, oddanych do użytku mieszkań i domów, ale nie uwzględniają wciąż ubytków: jak wiele jest rozbiórek, wycofania z użytkowania, zmiany z funkcji mieszkalnej na inną – często dotyczy to budynków historycznych przekształcanych np. w hotele, ale także w muzea i centra kulturalne.
Druga kwestia, poza „zużywaniem się zasobów”, to standardy: nieruchomości bez łazienki, nie dające oczekiwanego obecnie komfortu zamieszkania, nawet jeśli nie są wycofane z użytkowania to nie są zamieszkiwane. „Własny pokój” to także obecnie jedno z oczekiwań – nie współdzielony, nie pełniący funkcję jadalni i pokoju dla całej rodziny, ale własny pokój, czasem także po prostu samodzielność w mieszkaniu dzielonym kiedyś z wieloma osobami. Dlatego mimo spadku liczby osób przypadających na jedno mieszkanie wciąż potrzebujemy więcej mieszkań.
Po 2000 r. następował spadek powierzchni zurbanizowanych i zabudowanych Skarbu Państwa (corocznie o kilka tys. ha). Znalezienie gruntów pod budowę w ramach programów państwowych jest coraz trudniejsze. Dlaczego deweloperzy prywatni nie mają problemu z dostępem do gruntów?
Grunty w posiadaniu Skarbu Państwa lub samorządów to wciąż dość duże liczby, ale niestety nie jest bardzo łatwo – nawet deweloperom – znaleźć działki pod zabudowę wielorodzinną. Działki niezabudowane to przeważnie własność osób fizycznych, często rolników, którzy dzięki rozrostowi miast mogą sprzedać swoje grunty deweloperom. Coraz większym zainteresowaniem cieszą się także tereny wcześniej zabudowane, nawet tereny poprzemysłowe – po dawnych fabrykach powstają całe nowe dzielnice, kamienice zmieniają się całkowicie wewnątrz, niektóre budynki zostają w formie pamiątki i zmieniają funkcję. Niestety za nowe osiedla tuż poza miastami, często będące zabudową paska ziemi z uliczką pośrodku i dwoma rzędami domków, czasem nawet szeregowych, płacą później ich mieszkańcy: swoim czasem, paliwem na dojazdy do wszelkich usług, a wymarzony widok na las jest zabudowywany przez kolejne domy i pojawiają się tam mieszkańcy, którzy także chcieli kupić taniej niż w centrum, nieco więcej metrów, najlepiej z widokiem na las…
Czy istnieje sposób na rzeczywistą konkurencję między deweloperami, ograniczenie porozumień cenowych oraz spekulacji?
Niestety takie porównania nie są prowadzone regularnie, a ogólne dane finansowe spółek deweloperskich dotyczą głównie tych notowanych na giełdzie. To oznacza, że patrzymy na największe podmioty, planujące i realizujące po kilka dużych przedsięwzięć, sprzedające rocznie powyżej 100 mieszkań. Ale to tylko niewielka cześć sektora, bo jest także wiele dużo mniejszych firm, nawet jednoosobowych, które realizują jednocześnie dosłownie po kilka, może kilkanaście mieszkań lub domów. Są także zarejestrowani i ich klienci mają wszelkie gwarancje bezpieczeństwa dla nabywcy.
Obecnie już ceny są jawne, będzie można zobaczyć historię ich zmiany, ale nawet wcześniej raczej trudno mówić o „zmowach cenowych”. W przypadku np. robót ocieplenia budynku między kilkoma ofertami dla bloków ceny różnią się od lat tylko o kilkaset złotych i nikt nie odbiera tego jako zmowę. A firmy deweloperskie są zobowiązane do wielu działań: od prospektu, przez zakładanie kont powierniczych dla każdego klienta, zapewnienia rzeczoznawców do zwalniania kolejnych transz płatności z tych kont, w końcu napraw gwarancyjnych po oddaniu budynku do użytkowania – tego nie ma przy budowie na własne potrzeby.
Celem deweloperów jest budowa i zarabianie na tym, więc będą wykorzystywać wszelkie możliwości: popularność lokalizacji, optymalizację metrażu i projektowanie takich mieszkań, które sprzedadzą się najszybciej i najdrożej, marketing inwestycji trafiający do konkretnych osób: młodych albo starszych, rodzin albo singli, mających gotówkę albo potrzebujących kredytów. Rolą państwa i samorządu jest ustalanie zasad ogólnych i lokalnych, żeby jednak te mieszkania mogły dobrze służyć przez lata.
W Polsce istnieje podział na dwa rynki mieszkaniowe: rynek największych miast i ich suburbii, gdzie ceny rosną szybko gdyż ciągle jest kolosalny popyt – duże miasta wysysają ludność z prowincji, która szuka lepszych warunków pracy i życia oraz wykształcenia. Drugim rynkiem jest rynek małych miast i wsi, które pustoszeją, gdzie podaż (z drugiej ręki) przeważa nad popytem. Dlaczego „polityka mieszkaniowa” nie wyciąga wniosków z tego oczywistego zjawiska?
Niestety polityka mieszkaniowa wciąż opiera się na średnich ogólnopolskich, a nie na lokalnych potrzebach, w tym mieszkaniowych. Tak, mamy coraz więcej mieszkań, w szczególności starych domów, które nie są atrakcyjnym miejscem dla kolejnych pokoleń i trudno jest je sprzedać, a z drugiej strony bardzo duże rynki mieszkań w największych miastach. Nawet Narodowy Bank Polski, robiący kwartalne analizy rynku nieruchomości, skupia się na 7 największych miastach w Polsce, czasem poszerzając analizy do miast wojewódzkich i obszarów aglomeracji. Rynek poza dużymi miastami to głownie małe firmy deweloperskie i budownictwo na własne potrzeby.
Program rewitalizacji był stworzony właśnie z myślą o konieczności remontów, przebudowy tych wyludniających się centrów i śródmieść. Zmieniliśmy więc praktycznie całą infrastrukturę, nawet w małych miastach: wodociągi i nowa kanalizacja, sieć gazowa i czasem ciepłownicza, nowe ulice i parki, ale koszty remontów kamienic i bloków są wciąż tak wielkie, że opłaca się to znów – jedynie w większych miastach. Nie ma statystyk domów niesprzedanych, a takich jest coraz więcej właśnie w mniejszych miejscowościach i na wsi. Nie mamy na to pomysłów, raczej powoli mniejsze samorządy przygotowują się na wyludnianie się wsi.
Czy znana jest Pani statystyka pustostanów i mieszkań oraz domów, które ulegają dekapitalizacji w małych miastach, zwłaszcza we wschodniej części Polski?
Tak, dane o pustostanach były bardzo gorącym tematem po ostatnim spisie powszechnym. Ponad 1,8 miliona mieszkań w ramach spisu zostało uznane za niezamieszkałe, ale należy pamiętać, że oznacza to, że w miejscu, gdzie jest licznik prądu nikt nie był zameldowany i się samodzielnie nie spisał. Te zasady meldowania się traktujemy z coraz większą swobodą i to niestety przekłada się potem na jakość statystyk.
Ogólnie jednak warto odnotować, że wyniki spisu, a także regularnie prowadzone już przez GUS badania dotyczące mieszkań niezamieszkałych w zasobach spółdzielni, wspólnot i innych właścicieli, przeważnie w budynkach wielorodzinnych, oddają zachodzące zmiany. Jeśli budynki są utrzymywane w dobrym stanie technicznym i mają wszelkie udogodnienia, to są zamieszkałe. Mniejsze budynki, zaniedbane przez lata, to rosnący problem, który jednak nie przekłada się prosto na rozbiórki. Stosunkowo mało budynków jest oficjalnie i zgodnie z procedurami rozbieranych, a wiele stoi pustych i jest pozostawione powolnej degradacji, czasem ze względów sentymentalnych, czasem ze względu na koszty tej rozbiórki.
Czy zgodzi się Pani z twierdzeniem, że dotychczasowe porażki programów mieszkaniowych wynikają z przeświadczenia, że „politykę mieszkaniową” można uprawiać niezależnie od gospodarczej? Dlaczego na prowincji nie mogą powstać konkurencyjne warunki życia i pracy?
Problemem jest raczej to, że polityki mieszkaniowej raczej nie było, a ja powtarzam wciąż, że czegoś nie badamy, nie ma danych, nie ma monitorowania sytuacji. Kolejne akcje wspierania kredytobiorców to raczej nie jest efekt długofalowej polityki, a akcji przedwyborczych. Powolne obcinanie funduszy na budownictwo w ramach TBS i wycofanie się państwa z finansowania nawet dodatków mieszkaniowych, czyli nacisku na gminy w kierunku dobrego zarządzania zasobami mieszkań, a nawet pomysły na ich całkowite sprywatyzowanie, to także nie jest polityka mieszkaniowa.
Dopiero przy zmianach demograficznych samorządy i regiony zaczęły zauważać, że stworzenie np. stref ekonomicznych nie jest pełnym rozwiązaniem lokalnych problemów, bo coraz częściej inwestorzy pytają o dostępność pracowników. Zatrzymanie lub ściągnięcie ludzi przed 30. rokiem życia to konieczność zaoferowania im od razu dość dobrych warunków mieszkaniowych, a nie działek pod budowę domów – w przyszłości.
Ciekawym zjawiskiem staje się rosnący po pandemii trend mieszkania w mniejszych miastach, oferujących spokojne i wygodne życie, ale także możliwość szybkiego lub wygodnego dojazdu do dużej metropolii. Pracować można – w nowych sektorach gospodarki cyfrowej – przez większość czasu zdalnie, czasem tylko dojeżdżając na spotkania. Całkowicie nie da się jednak tak rozproszyć nowych zawodów, bo wciąż ważne są uczelnie i duże przedsiębiorstwa, miejsca spotkań i konkurencyjność lokalna. Trend pracy zdalnej i drugi bardzo znaczący – posiadania „drugich domów” na weekendowe wyjazdy lub dłuższe pobyty, już zmienia polskie wsie i małe miasta, ogólnie geografię podróży i korzystania z coraz lepszej sieci dróg i transportu.
Wskutek zagęszczania się infrastruktury powstały możliwości zakładania wręcz zupełnie nowych miast i rozwoju istniejących (np. takich jak Stryków na skrzyżowaniu dwóch najważniejszych szlaków w tej części Europy). Dlaczego „polityka inwestycyjna” państwa nie chce dostrzec tego zjawiska?
Zmienia się przede wszystkim rola kolei i terenów przy stacjach, właśnie na rzecz autostrad i węzłów, gdzie powstają wielkie magazyny i logistyka. Jeszcze do niedawna mieszkania „przy torach” oznaczały hałas, zanieczyszczenia, brak możliwości przejścia przez takie tereny. Teraz tereny kolejowe, w szczególności w centrach miast, już nie pełnią funkcji logistycznych, więc przeznacza się je na tereny mieszkaniowe: Odolany w Warszawie, tereny przy Kolejowej w Poznaniu, do tego w mniejszych miejscowościach, właśnie przy stacjach kolei, rozwija się zabudowa mieszkaniowa.
Ciężar obsługi dużych miast przejęły powstające przy autostradach i przy ich węzłach z wjazdami do miast centra logistyczne. Ale takie miejsca to nie jest potencjał miastotwórczy, to są ogrodzone i bardzo oświetlone hektary trenów pod dachem, z bardzo dużym ruchem ciężarówek, i miejscowości gdzie takie przedsiębiorstwa są lokowane to nie jest dobre miejsce do życia. Domy jednorodzinne w sąsiedztwie takich magazynów nie są atrakcyjne, a miasta starają się oddzielać dzielnice mieszkaniowe od takich terenów przemysłowych.
Zdecydowanie warto dbać o miasta już istniejące, wspierać samorządy w ich wysiłkach dotyczących zachowania funkcji i dopasowania ich do potrzeb mieszkańców, niż tworzyć nowe jednostki miejskie. Każdego roku kilka miejscowości uzyskuje także status miasta, więc ogólna ich liczba w Polsce rośnie. Warto, aby samorządy mogły planować podział funkcji na swoim terenie, bo przedsiębiorstwa to wpływy z podatków – dużo większe niż od mieszkańców, ale także obciążenie dla lokalnej infrastruktury i środowiska.
Czy uważa Pani, że idea „metropolitalna” sprzyja rozwojowi mieszkalnictwa? Wydaje się, że poza metropoliami władze lokalne nie są zainteresowane rozwojem mieszkalnictwa lub nie potrafią znaleźć środków na wspomaganie takich inwestycji. Czy Państwo w ogóle musi zajmować się mieszkaniami? Mieszkania i przedsiębiorczość są sprawą lokalną.
Rzeczywiście problem rosnących cen mieszkań, braku ich zarówno do zakupu, jak i do najmu, w tym z zasobów gminnych, to problem najbardziej widoczny w dużych miastach. Tam samorządy już od lat zauważają, że konieczne jest budowanie i remontowanie zasobów komunalnych, aktywne są także TBSy – ale wciąż to nie pozwala zaspokoić potrzeb. Do takich miast wciąż chcę się przenieść kolejne osoby, jest też grupa mieszkańców potrzebująca wsparcia mieszkaniowego i gminy muszą spełniać swoje obowiązki w tym zakresie. Mniejsze miejscowości, gdzie nie ma tak dużego przyrostu liczby mieszkańców, a rynek jest bardziej zrównoważony, nie są zainteresowane prowadzeniem intensywnej polityki mieszkaniowej. Osoby bardziej majętne kupują działki i budują sobie domy – niestety poza miastem, zmniejsza się też średnia liczby osób w mieszkaniach ze starszego zasobu, wyzwaniem pozostają najstarsze kamienice – bo się wyludniają i stają problemem także dla służb odpowiedzialnych za porządek i bezpieczeństwo.
Nadal jednak każda gmina ma obowiązki, do których niezbędne jest dysponowanie mieszkaniami: nie tylko na najem socjalny i komunalny, ale na nowe usługi mieszkaniowe: mieszkania wspomagane i treningowe, prowadzenie placówek opiekuńczo-wychowawczych (nie ma już dużych domów dziecka), dla osób częściowo samodzielnych, ale nie wymagających całodobowej opieki w DPSach. Dlatego też gminy powinny mieć wsparcie ze strony państwa, systemowe i nie ograniczone tylko do finansowania nowych budynków. Mieszkania zaczynają być postrzegane jako infrastruktura ważna dla funkcjonowania społeczności, a gmina nie może pominąć tego aspektu. Najnowsze dowody to sytuacje kryzysowe: powodzie, pożary, trąby powietrzne. Gminy potrzebowały mieszkań dla osób tracących dach nad głową w dosłownym sensie, ale warto dbać o dobre zarządzanie takimi zasobami.
Osiedle wymaga uzbrojenia terenu. Jeżeli w planach zagospodarowania przestrzennego są tereny mieszkaniowe, to czy wiadomo, jaka ich część jest na obszarach uzbrojonych? Kto decyduje o kosztach uzbrojenia nowych terenów? Czy tu w ogóle działa Ustawa o ZP?
Tak, uzbrojenie terenów jest wciąż dużym problemem, szczególnie dla mniejszych gmin. Dobrym przykładem są oczywiście Nowe Żerniki, gdzie to właśnie miasto było wiodącym podmiotem, odpowiedzialnym za koncepcję osiedla, a potem zapraszającym do współpracy przy konkretnych budynkach różne podmioty, nie tylko deweloperów. Z reguły jednak niestety samorządy uchwalając plany nie rezerwują środków na uzbrojenie terenów przeznaczonych pod mieszkalnictwo. W praktyce większe lub doświadczone firmy deweloperskie radzą sobie z tym problemem i w efekcie płacą za uzbrojenie nabywcy mieszkań i domów, a niestety są też przypadki, szczególnie jeśli tereny są przeznaczone pod budownictwo jednorodzinne, że nie powstają tam nowe domy, bo kosztu uzbrojenia są nie do udźwignięcia dla pojedynczych gospodarstw domowych. Gminy mając już plany i niezabudowane grunty nie przeznaczają pod zabudowę kolejnych terenów, a mieszkańcy „uciekają” do sąsiednich miejscowości, gdzie jest łatwiej i taniej budować na własne potrzeby.
Pomysły na wsparcie samorządów ma obecnie KZN – chce być podmiotem wspierającym merytorycznie, może także będą nowe instrumenty finansowe przeznaczone właśnie na przygotowanie terenów do zabudowy mieszkaniowej. Pewnym pomysłem organizacyjnym jest wypracowana w IRMiR koncepcja Specjalnych Stref Mieszkaniowych – sposobu na zorganizowane rozbudowywanie miast o nowe dzielnice.
Obecnie każda rodzina może uzbierać na samochód i inne dobra trwałe. Mieszkanie jest traktowane jako podobny rodzaj towaru. Ale co najmniej jednego decylu ludności nigdy nie będzie stać na kupno i utrzymanie mieszkania. Według danych GUS. łączna suma mieszkaniowych długów pod koniec 2022 r. zbliżyła się do kwoty 7 mld zł i dalej rośnie. Dane te nie uwzględniają zaległości najemców względem właścicieli prywatnych mieszkań. Roczny czynsz za średniej wielkości mieszkanie w Warszawie wynosi średnio ok.15 tys. zł. (bez spłat kredytu, energii i gazu). Są dwa wyjścia: albo umożliwić tym ludziom znalezienie lepszych miejsc pracy, albo Państwo musi de facto wziąć co najmniej 10-15% społeczeństwa ma utrzymanie. Czy uważa Pani, że rząd powinien dokonać tu zdecydowanego wyboru i wesprzeć go ustawowo?
Już teraz z najmu z zasobów gminy korzysta ponad 600 tysięcy gospodarstw domowych i mają niskie czynsze, których niestety część z nich nie płaci. Kolejne ponad 100 tysięcy lokali wynajmują TBSy, które mają akurat bardzo małe problemy z zadłużeniami. Wiele osób wciąż przebywa długoterminowo w różnych instytucjach opiekuńczych – i starszych i bardzo młodych – i też za nich już pokrywamy większość kosztów. Także już teraz znacząco wspieramy, głównie z pieniędzy samorządów, wiele osób i gospodarstw domowych i można prognozować, że z racji ogólnego starzenia się społeczeństwa potrzeba wsparcia w wielu obszarach, nie tylko w mieszkalnictwie, będzie rosła.
Ogólnie wydatki gospodarstw domowych na utrzymanie mieszkania i związane z tym media rosną w ostatnich latach, głównie jest to związane ze wzrostem minimalnego wynagrodzenia i co za tym idzie kosztem usług: sprzątania, zarządzania, drobnych i dużych remontów. Rosną ceny mediów i pojawiły się koszty wywozu i utylizacji śmieci, więc sumarycznie, nawet dla właścicieli mieszkań i domów, wzrosty kosztów utrzymania są odczuwalne. Jeszcze bardziej kosztowne jest zaspokajanie potrzeb mieszkaniowych poprze najem rynkowy – tutaj w ostatnich latach czynsze najmu wzrosły bardzo znacząco, dla wielu osób nawet zarabiających średnią krajową utrzymanie się w największych miastach jest bardzo trudne. Nie mamy teraz sensownych instrumentów wsparcia i ogólnie polityki mieszkaniowej nastawionej na zmniejszanie obciążenia kosztami dowolnych gospodarstw domowych. Wyjściem dobrym w długiej perspektywie jest budowa mieszkań na wynajem przez podmioty nie mogące na tym zarabiać, dobrą opcją przy naszej strukturze własności jest wspieranie remontów i poprawiania efektywności energetycznej budynków mieszkalnych, ale nie mamy dobrych narzędzi do użycia teraz, bo dodatek mieszkaniowy jest bardzo niski. Dobrym kierunkiem jest zwrócenie uwagi na średnie i mniejsze miasta, które wciąż oferują wiele usług i dobre miejsca do życia, a ceny nieruchomości i czynsze są w nich nieco niższe. Warto wykorzystywać zasoby, które mamy, w tym już istniejące mieszkania i domy, ale wciąż pamiętać, że bieżące ich utrzymanie i regularne remonty są kosztowne. Wsparcie państwa, wskazanie ogólnego kierunku jest bardzo ważne w codziennych decyzjach: czy kupować albo sprzedawać, jak remontować i budować, czym ogrzewać i na ile lat może być najem mieszkania. Gminy będą wspierać mieszkańców, ale wytyczne do polityki mieszkaniowej to rola państwa, jest ważna i powiązana z finansami. Już finansujemy wiele działań, warto byłoby to zebrać i skoordynować, żeby wydatki były efektywne dla takiej polityki.
Dlaczego nikt nie kontroluje przestrzegania zasad rozsądnej urbanistyki przez inwestorów nowych osiedli? Nie planuje się w nich dostatecznej sieci usług edukacyjnych, medycznych, kulturalnych, opiekuńczych, a zwłaszcza sfery produkcyjnej. Efektem są rosnące problemy komunikacyjne.
Jedną decyzją polityczną unieważniono planowanie przestrzenne, od lat zmagamy się na wielu poziomach z „wuzetkami” i ten problem nie będzie malał. Nowe zasady planowania i wprowadzone dla samorządów obowiązki na tym polu nie usuną już zbudowanych budynków i wydanych warunków i pozwoleń. Przestaliśmy doceniać urbanistów i ich rolę, postawiliśmy na indywidualizm nie biorący pod uwagę sąsiedztwa i ogólnych kosztów funkcjonowania. Wciąż wiele osób kupuje tańszą działkę, a potem albo żąda doprowadzenia infrastruktury i nawet autobusu szkolnego dla dziecka, albo jest zaskoczonych, że obok mają uciążliwe sąsiedztwo – warsztat, przetwórnię, magazyny.
Samorządy nie mogą wycofać już wydanych warunków, zgód i pozwoleń, właściciele dążą często do jak największych zysków, a ludzie kupujący mieszkania lub domy dopiero po kilku latach orientują się, że potrzebują parku, szkoły, przychodni zdrowia – ale blisko, a nie jadąc 15 minut samochodem. Nie rozwiążemy szybko tego problemu, samorządy już próbują naprawiać wcześniejsze błędy, korzystają przy tym z możliwości współpracy z deweloperami (ustawy lex developer i nowe wprowadzające ZPI). Ale znów: na duża skalę i szybko nie możemy naprawić tego, co zostało już zabudowane, ważne wydaje się to, że sami mieszkańcy zauważają rolę planowania przestrzennego, dostępności usług i publicznej zieleni do wypoczynku.
Zmiany obyczajowe i propaganda antyrodzinna spowodowały, że wiele rodzin klasy średniej ma faktycznie 3 mieszkania lub do nich aspiruje: w jednym pozostaje najstarsze pokolenie, w drugim – następne z małym dzieckiem, trzecie już jest w obrębie popytu dorastających dzieci, które nie chcą mieszkać z rodzicami. Efekt: każde z tych pokoleń zajmuje zbyt dużą względem potrzeb powierzchnię, ta sama rodzina stale tworzy popyt mieszkaniowy, a dzieci stale wymagają opieki poza rodziną (żłobki – rozsadniki chorób zakaźnych i przedszkola). Problem mieszkaniowy jest tylko ubocznym skutkiem tego rozkładowego trendu. Czy jest jakiś sposób, by powstrzymać ten proces?
Ciekawy opis sytuacji, ale ogólnie niestety nie mamy badań: nie do końca wiemy, czy w jednym domu mieszkają dwie osobne rodziny – tak budowane były „piętrówki”, na dwa osobne mieszkania. Ile gospodarstw ma drugie mieszkanie, a nie tylko działkę letniskową. Zjawisko przeciwne do przeludnienia mieszkań, „niedoludnienie” (ang. underpopulated housing), to wciąż jednak margines, dużo więcej mamy gospodarstw domowych, gdzie jest mniej izb niż domowników (polska definicja przeludnienia), a jeszcze więcej mieszkań i domów, gdzie nie ma odpowiedniej liczby sypialni – osobnym pomieszczeniem powinien być pokój rodzinny (definicja Eurostatu). Jednak trzeba brać pod uwagę problem obu skrajnych grup: i potrzebę wyprowadzania się dorosłych dzieci z mieszkań rodziców, i wyzwania seniorów, którzy zostają sami w dużych domach, gdzie potrzeba dużo pracy i pieniędzy choćby na ogrzanie kilku pokoi.
Powiązanie problemów mieszkaniowych z postrzeganiem roli rodziny i ogólnie dzietnością to bardzo różne podejścia i próby badań. Rola rodziny i tego, czy lepsze są domy wielopokoleniowe czy może samodzielność każdego z pokoleń to też ciągłe dyskusje, pewne jest jednak, że mamy coraz bardziej złożone potrzeby mieszkaniowe. Starsi zaczynają zwracać uwagę na bliskość usług zdrowia i brak schodów, wiele osób potrzebuje miejsca do pracy w domu, cenimy bardzo możliwość posiadania miejsca rekreacji – działki lub domku, tylko że te „domki” to często są już wiejskie siedliska z całorocznymi domami. Najpierw konieczne wydaje się sprawdzenie, do jakich celów wykorzystujemy mieszkania i domy, bo nie zawsze to jest zaspokajanie potrzeb mieszkaniowych. Potem będzie można wprowadzać narzędzia polityki mieszkaniowej.
Dziękuję za rozmowę.