Innowacyjność jako proces stała się cechą najwyżej rozwiniętych gospodarek od początku rewolucji przemysłowej w XVII w. Postęp techniczny zmienił charakter ze skokowego na permanentny. Było to możliwe dzięki stałemu inwestowaniu, a to z kolei – dzięki pojawieniu się nowej klasy ludzi rozumiejących działanie pieniądza w gospodarce.
Ci ludzie to mieszczaństwo, stopniowo rosnące w potęgę, która dała o sobie znać gwałtownością Rewolucji Francuskiej. Pozycja ekonomiczna musiała się przełożyć na polityczną. Proces ten był w Polsce niemożliwy, więc powyższy ciąg logiczny nigdy u nas nie zadziałał. Innowacje nie wyskoczyły, bo nie mogły wyskoczyć jak Atena z głowy Zeusa.
Szlachta zaklada “miasta”
Mieszczaństwo w XVII w. to ludzie parający się głównie handlem, rzemiosłem, manufakturą, przemysłem przetwórczym. Działalność taka wymaga stałej bazy, a więc miasta. Przede wszystkim dlatego, że tylko tu można liczyć na dopływ wolnej siły roboczej. W XVI i XVII w. w Polsce królowie stopniowo zrezygnowali z lokowania nowych miast na królewszczyznach. 96% lokacji w XVII w. to miasta prywatne. Konstytucja sejmowa z 1598 r. zwalniała wszystkie nowozakładane miasta w Koronie na osiem lat od wszelkich podatków państwowych, „a to dla tego, aby osiadłość większa rzemieślników y kupców zamnożona bydź mogła”. Bogata szlachta i magnaci ruszyli do lokowania miast na swoich włościach. Oczywiście takie „miasta” rozumiane były przede wszystkim jako centrale zaopatrzenia i zbytu dla okolicznych wielkich posiadłości magnackich, które mogą być niemal uznane za faktorie. Liczyły od kilkuset do maksimum kilku tysięcy mieszkańców. „Stan mieszczański stawał się coraz liczniejszy, ale coraz bardziej rozproszony, coraz mniej zwarty, coraz słabszy. Skutecznym sposobem uzależniania mieszczaństwa od szlachty było zakładanie i rozbudowa miast prywatnych. (…) Mieszkańcy byli zależni od właściciela miasta, który sprawował nad całością życia w mieście daleko idącą kontrolę” – pisze prof. Andrzej Wyrobisz (Rola miast prywatnych w Polsce w XVI i XVII wieku). O żadnym samorządzie i inicjatywie nie mogło być mowy, podobnie jak o tak ważnych funkcjach mieszczańskich, jak bankowość czy administracja. Właściciele narzucali mieszczanom różne dodatkowe ciężary, z pańszczyzną włącznie, krępowali samorząd podobnie jak starostowie w miastach królewskich. Miasta wnosiły bowiem rozmaite podatki uwalniając w ten sposób szlachtę od obowiązku zasilania skarbu. Oczywiście były wyjątki – miasta lokowane przez najbogatszych i najświatlejszych magnatów jak Zamoyscy, Żółkiewscy, Firlejowie, Lubomirscy, Radziwiłłowie. Wybitny historyk XIX – wieczny Tadeusz Korzon pisze: „W takim stanie rzeczy jakiż przemysł mógł utrzymać się w tych rolniczych posiadłościach i słomianych chałup zbiorach, które miastami nazywamy?”.
Nie mogły w tych warunkach krzepnąć materialne i społeczne podstawy kapitalizmu, a z nim – myślenia innowacyjnego. Ten związek podkreślał już twórca nauki ekonomii, Adam Smith, stwierdzając, że siłą napędową społeczeństwa jest wynalazczość, a “niewidzialna ręka rynku” eliminuje niekompetentnych i technicznie niesprawnych. Ale ta wynalazczość wtedy się rodzi, kiedy człowiek zmuszany jest do kreatywnego myślenia technicznego. Taki przymus w Polsce nigdy nie powstał.
Tylko pięć miast (Kraków, Wilno. Lwów, Kamieniec Podolski i Lublin) mogło wysyłać posłów na sejm z prawem głosu w sprawach swych miast. Przywilej ten był atakowany w połowie XVII w. wskutek czego Warszawa nie miała swych przedstawicieli na sejmach elekcyjnych, a jedynie na koronacyjnych. Niechętny stosunek szlachty do mieszczan skutkował wzrostem barier prawnych.
Rozpylanie kapitału handlowego
Historycy podają, że kryzys handlu artykułami rolnymi w pierwszej ćwierci XVII wieku i późniejsze kryzysy wojenne oraz epidemie, przyczyniły się do refeudalizacji miast. Aleksander Bocheński (“Polski przemysł w dawnych wiekach”) dorzuca jeszcze inne przyczyny słabości: niszczenie handlu przez komory celne i powszechne bezprawie cytując Wojciecha Gostkowskiego, publicystę z I połowy XVII w: „co wieś to cło, co masteczko to cło, co grobla to stoj”. Szlachcic bezkarnie „złupić może kupca cudzoziemskiego, gwałtem mu wydrze towar, jako się tego siła przytrafia”. „Kupcy udzielać muszą kredytu panom czy chcą, czy nie chcą, czasem też i kijami zapłacą, miast pieniędzy”. Narzekano też na powszechną spekulację i przejmowanie handlu przez szlachtę, która wymusza na chłopach przyjmowanie swojej, droższej „oferty”. “Szlachcic z gotówką bawi się w nakładcę, swych rzemieślników orzyna niemiłosiernie”. W ten sposób drenowano chłopstwo z pieniędzy, więc ubożał rynek wewnętrzny. Chłop zmuszony był do samodzielnego klecenia wyrobów rzemieślniczych. Uganianie się szlachty za zyskiem miało jeden cel: kupowanie ziemi, która dawała największe przychody, gdyż pozwalała dzięki pańszczyźnie zbijać ceny płodów rolnych. Był to swoisty dumping wobec produktów rolnych w Europie Zachodniej. A ostateczne zyski zużywano na zbytek, obżarstwo i podnoszenie prestiżu: „Nie ten był dobry, co dużo zarobił, lecz ten, który mógł dużo wydać” (opinia A. Bocheńskiego). W ten sposób miastom odbierano tlen, niszcząc najlepsze możliwości akumulacji kapitału. Dlaczego Żydzi nie inwestowali? Nie mogli nabywać ziemi, a przemysł wymagał kwalifikacji technicznych i narażał na konflikt z cechami. Zresztą i tak nie mieliby dla kogo organizować produkcji w kraju, a szlachta wolała lepszy produkt zagraniczny. Wywozili więc kapitał za granicę; kantory Amsterdamu oferowały najlepszą lokatę na świecie. „Tak się zamknęło błędne koło. Na kapitalizm nie było w nim miejsca” – podsumowuje A. Bocheński.
Likwidacja pańszczyzny na ziemiach zaboru rosyjskiego w 1866 r. wyzwalała także mieszczan. Za późno. Wiek XIX – najbardziej twórcze stulecie w dziejach – został przez nas katastrofalnie przegrany. Feudalizm formalnie odszedł w przeszłość, ale pozostał w głowach i obyczajach. Wielu mniejszym miastom odebrano jednocześnie prawa miejskie, zamieniając je w osady.
Zygmunt Jazukiewicz