Miesięcznik Federacji Stowarzyszeń Naukowo-Technicznych NOT

30. edycja plebiscytu Złoty Inżynier
Baner poziomy

Pół wieku współpracy polskich i ukraińskich inżynierów

Z dr. inż. Januszem Fuksą, przewodniczącym Sekcji Wychowanków Politechniki Kijowskiej, rozmawia Bronisław Hynowski.

– W tym roku upływa sto lat działalności Sekcji Wychowanków Politechniki Kijowskiej, której od niemal od pół wieku Pan przewodniczy. Jak doszło do tego, że ukończył Pan tę właśnie uczelnię? 

– W tych już nieco odległych czasach, a był to 1954 rok, państwo polskie wysyłało najlepszych abiturientów na studia zagraniczne, co wtedy oznaczało studia w: Związku Radzieckim, Chinach, Czechosłowacji, Niemieckiej Republice Demokratycznej i na Węgrzech. Dyrektor szkoły średniej w Świdnicy zaproponował mi w jedenastej klasie takie studia. Wybrałem ZSRR, bo po sześciu latach nauki nieźle, jak uważałem, znałem język rosyjski. Po kursach we Wrocławiu i w Warszawie, po zdaniu dodatkowych egzaminów wyjechałem z grupą młodych ludzi do Moskwy, a stamtąd do Kijowa.

Cieszyłem się, bo w Kijowie zawsze cieplej niż w głębi Rosji, i moja mama pochodziła z Zaleszczyk, a ojciec wychował się na wsi pod Dynowem, gdzie przed wojną Polacy i Ukraińcy żyli w zgodzie, wzajemnie siebie odwiedzając podczas świąt. Tak od 1 września 1954 r. stałem się studentem Kijowskiego Instytutu Politechnicznego (KPI). Studia opłacało państwo polskie, wypłacało też przez Konsulat w Kijowie stypendium, które było znacznie wyższe od stypendiów moich ukraińskich kolegów. Państwo żądało tylko jednego: dobrego przygotowania do zawodu inżynierskiego. Do przebywania na studiach zagranicznych upoważniały zdobyte na egzaminach sesyjnych stopnie bardzo dobre i dobre. Pamiętam, że kolegę, który na pierwszym roku otrzymał kilka ocen dostatecznych, odwołano z Kijowa. Kontynuował studia w Politechnice Warszawskiej.

– Z Pana wypowiedzi wynika, że niełatwo było sprostać tak wysokim wymaganiom na zagranicznej uczelni technicznej.

– Wszyscy polscy studenci tamtych lat mieli za sobą ukończenie z wyróżnieniem jedenastu klas w jednolitych szkołach ogólnokształcących. Było wtedy 7 klas szkoły podstawowej i 4 klasy liceum. Byli więc nieźle przygotowani i mieli wpojone nawyki do nauki. Komplikowało tę naukę całkowite przejście na rosyjski, bo w tym języku słuchaliśmy wykładów. Koledzy z Uniwersytetu Kijowskiego mieli zajęcia po ukraińsku. Pamiętam, że długo myliły mi się pojęcia parallelnyj (równoległy) i pierpiendikularnyj (prostopadły).

W ramach polskiego ziomkostwa studentów współzawodniczyliśmy na oceny egzaminacyjne: raz lepsza była grupa politechniczna, kiedy indziej grupa uniwersytecka. Średnie ocen rzadko schodziły poniżej 4,5. Wyniki ogłaszano na zebraniach studentów w polskim Konsulacie, a po zebraniach zwykle odbywały się potańcówki przy muzyce z magnetofonu.

– Po zapoznaniu się w Internecie z niektórymi Pana artykułami o Ukrainie można zauważyć, że studia wykorzystał Pan nie tylko do nauki.

– Tak, już w liceum interesowałem się krajoznawstwem i fotografią. Odbywaliśmy wiele wycieczek po Dolnym Śląsku. Wraz z kolegą, we dwójkę na rowerach, objechaliśmy Polskę w ciągu dwóch tygodni. W Kijowie dołączyłem do pasjonatów turystyki. Prócz wielu wycieczek wokół Kijowa odbyliśmy dwie długotrwałe, bo prawie miesięczne, piesze wędrówki po Krymie od Symferopola do Jałty oraz przez Ural Północny od Iwdela i Połunocznego do Krasnowiszerska i Solikamska. To prawie ta sama trasa, na której 5 miesięcy po nas zimą zginęła 9-osobowa grupa Diatłowa. Zamiłowanie do krajoznawstwa i fotografii zostało mi do dziś.

– Minęło szybko pięć lat studiów w Kijowie i co było dalej?

– Po obronie pracy magisterskiej i otrzymaniu dyplomu z wyróżnieniem Politechniki Kijowskiej na okres wakacji zatrudniłem się w Konsulacie Generalnym. Był 1959 rok i właśnie potrzebna była pomoc w prowadzeniu drugiej akcji przesiedleńczej Polaków z Ukrainy do kraju, którą zainicjował Władysław Gomułka. Pamiętam te pełne segregatory listów ludzi, którzy postanowili wyjechać do Polski, te sprawy majątkowe, które trzeba było rozwiązać. Sądzę, że w ówczesnej repatriacji jest i mój niewielki udział. A we wrześniu byłem już w kraju.

Jako inżynier mechanik znalazłem pracę konstruktora we Wrocławiu, w fabryce FADROMA produkującej ładowarki hydrauliczne dla budownictwa. Następnie pracowałem w fabryce ciężkich przyczep i naczep samochodowych ZREMB. W podniesieniu moich kwalifikacji inżynierskich pomógł kurs rzeczników patentowych. W Politechnice Wrocławskiej eksternistycznie ukończyłem studia i obroniłem pracę doktorską. Moje zainteresowania pozazawodowe rozwinął kurs przewodników turystycznych. Organizowałem wycieczki autokarowe po Dolnym Śląsku dla moich współpracowników, chodziłem po polskich górach od Karkonoszy po Bieszczady. Dzięki obozowi turystycznemu KPI na Kaukazie udało mi się wziąć udział w wędrówkach także w tamtych górach.

Później podjąłem pracę we władzach wojewódzkich. Wspierałem rozwój dolnośląskiego przemysłu. W tym czasie rozbudowywały się PAFAWAG, DOLMEL, ELWRO, HUTMEN, PZL-HYDRAL i inne wrocławskie przedsiębiorstwa. W latach 70. i 80. ub.w. zatrudnienie w przemyśle województwa wrocławskiego wzrosło o 20%, produkcja sprzedana (w cenach stałych) ponad 2-krotnie, zaś wartość produkcyjnych środków trwałych powiększyła się prawie 3 razy. Dziś nie ma już obydwu zakładów, w których pracowałem, nie ma ELWRO, a z czterech wymienionych czołowych zakładów Wrocławia pozostały niewielkie prywatne przedsiębiorstwa, zatrudniające na ogół 10-krotnie mniej pracowników. Dobrze, że państwo nie wyzbyło się w pełni Kombinatu Górniczo-Hutniczego Miedzi, dzięki temu stał się on jednym z czołowych producentów miedzi na świecie.

– Nastąpiła w Polsce transformacja ustrojowa. Jak znalazł się Pan w nowej sytuacji?

– oje wieloletnie przyjazne kontakty z Politechniką Kijowską i z Ukrainą przyczyniły się do tego, że przy Stowarzyszeniu Współpracy Polska-Wschód we Wrocławiu zorganizowaliśmy w 1990 r. spółkę, która zajęła się marketingiem na rzecz dolnośląskich przedsiębiorstw na Ukrainie i w Rosji. Organizowaliśmy wystawy wyrobów przemysłowych w Kijowie, Moskwie, wyjazdy misji gospodarczych do Moskwy, Petersburga, Kaliningradu, Kijowa i na Krym. Tłumaczyłem teksty techniczne i ekonomiczne.

Wówczas, w latach 90., prowadziłem też działalność charytatywną: woziliśmy dary do Kijowa dla środowiska polskiego, przyjmowaliśmy podczas wakacji we Wrocławiu polskie dzieci z Kijowa. Pracą marketingową zajmowałem się też po przejściu na emeryturę, ale wtedy mogłem już więcej czasu poświęcić działalności społecznej w organizacjach, w których się angażuję.

– Ma Pan na uwadze przede wszystkim waszą organizację absolwencką?

– Tak. Od 1974 r. co cztery lata koledzy wybierają mnie przewodniczącym Sekcji Wychowanków Politechniki Kijowskiej, która stara się utrzymywać bliskie kontakty z macierzystą uczelnią i jej absolwentami. Niedawno świętowaliśmy 60-lecie działalności przy Naczelnej Organizacji Technicznej. W bieżącym roku przypada stulecie istnienia naszej organizacji absolwenckiej. Corocznie w maju spotykaliśmy się na seminariach o polsko-ukraińskiej współpracy gospodarczej. Nasza delegacja corocznie uczestniczyła w inauguracji roku nauki w KPI. Co prawda pandemia przerwała tę działalność, ale mam nadzieję na jej wznowienie.

Organizowaliśmy dwa konkursy literackie na utwory o Ukrainie. Wydaliśmy 36 broszur z cyklu „Wspomnienia z Kijowa”. Prowadzimy witrynę internetową. Na stulecie otworzyliśmy cztery wystawy z dziejów Sekcji: w Warszawie, Wrocławiu i Kijowie. Odlaliśmy mosiężne medale pamiątkowe, wydrukowaliśmy pocztówki, piszemy album jubileuszowy, planujemy spotkania. Rada naukowa KPI doceniła 60 lat mojego zaangażowania w sprawy uczelni, nadając mi w 2014 r. tytuł doktora honoris causa Politechniki Kijowskiej. Natomiast od ukraińskiego Ministerstwa Oświaty i Nauki nieco wcześniej otrzymałem medal Zasłużonego dla Oświaty.

– Społeczna działalność i aktywność Pana znana jest w NOT nie tylko dlatego że Sekcja przystąpiła do Towarzystwa Kultury
i Historii Techniki należącego do Federacji Stowarzyszeń Naukowo-Technicznych NOT.  Działa Pan także w innych organizacjach deklarujących bliskie stosunki z Ukrainą.

– Tak. Są to przede wszystkim Stowarzyszenie Współpracy Polska-Wschód i Społeczne Towarzystwo Polska-Ukraina. W organizacjach tych od lat pełnię różne funkcje na szczeblu wojewódzkim i krajowym. Mogę też wymienić Polskie Towarzystwo Turystyczno-Krajoznawcze oraz Związek Weteranów i Rezerwistów Wojska Polskiego, gdzie również pełnię funkcje społeczne. We wszystkich tych organizacjach propaguję współpracę z Ukrainą i przyjazne stosunki między naszymi narodami. Służą temu wystawy, prelekcje i artykuły, dostępne także w Internecie. Sugeruję odcięcie się od tragicznych wydarzeń przeszłości, będących skutkiem nacjonalizmu, który i teraz stara się zawładnąć umysłami młodych ludzi z obydwu narodów. Rozgraniczam przy tym nacjonalizm, ideologię dyskryminującą inne narody, i patriotyzm, który łączy miłość ojczyzny z szacunkiem dla innych.

– To jeszcze jedno pytanie, czy przy takiej aktywności społecznej starcza czasu dla rodziny?

– Moja żona Larysa, która urodziła się w Łubnach na Ukrainie i prawie całe zawodowe życie przepracowała jako uczelniany wykładowca Uniwersytetu Ekonomicznego, zmarła przed rokiem. Córka Iwona po ukończeniu Uniwersytetu Wrocławskiego pracuje w firmie komputerowej. Starszy wnuk Paweł został studentem Politechniki Wrocławskiej, młodszy Piotr uczy się w liceum. Mam więc dużo czasu na działalność społeczną.

– Dziękuję bardzo za interesującą rozmowę.

dr. inż. Janusz Fuksa