Kiedy przyjechałem do Świdnicy w 1986 r., Kościół Pokoju i jego otoczenie były w tragicznej kondycji: opustoszała świątynia, w której od dekad nie przeprowadzono żadnych prac, zaśmiecony i zarośnięty teren wokół, splądrowany cmentarz, niszczejące budynki, które służyły za mieszkania komunalne. Parafii odebrano wszystkie obiekty na Placu Pokoju, pozostawiając tylko kościół i plebanię. Nieliczni parafianie nie afiszowali się ze swoją wiarą, bo mimo upływu lat, wciąż funkcjonował stereotyp: „jak ewangelik, to pewnie Niemiec”. Sam nieraz słyszałem – Skąd ksiądz tak dobrze mówi po polsku?. Zmiana tego postrzegania okazała się zadaniem wcale nie łatwiejszym, niż renowacja kościoła i otoczenia. Przyznam, że na początku ja również przez moment miałem poczucie, że tego miejsca nie da się uratować i w duchu myślałem, że po kilku latach też stąd wyjadę.
Co więc zadecydowało, że zamiast kilku lat, jestem tu już – kilka dekad, a dokładnie, 36 lat? Otóż, poza obawami, pojawiła się też ekscytacja, jaką niesie każde wyzwanie. Zrozumiałem, że znalazłem się tutaj nie – przypadkiem, tylko we właściwym miejscu i o właściwym czasie: fala zmian społecznych, mentalnych i ekonomicznych w Polsce po 1989 r., po upadku komunizmu, również i mnie – młodemu wtedy księdzu- dodała energii i odwagi. Miałem wówczas wybór: zamknąć się w małym kręgu naszej Wspólnoty, w poczuciu bezradności, albo otworzyć się na miasto i na działanie. Zdecydowaliśmy się otworzyć bramy, symbolicznie i dosłownie.
Przejęliśmy od miasta zniszczone budynki tego luterańskiego kompleksu, przywracając mu integralność. Nawiązaliśmy współpracę z Niemieckim Centrum Rzemiosła i Ochrony Zabytków w Fuldzie, które w połowie lat 90. ub. w. zrobiło pierwsze badania. Okazało się, że Kościół Pokoju jest w bardzo złym stanie. Wspólnie z Uniwersytetem Mikołaja Kopernika w Toruniu stworzyliśmy pierwszy polsko‑niemiecki projekt badawczy dotyczący konserwacji tego miejsca. Gdyby wówczas ktoś powiedział mi, że ten zrujnowany, zapomniany kościół trafi na Listę światowego dziedzictwa UNESCO i na Listę Pomników Historii Polski, a „National Geographic” uzna go za jeden z siedmiu nowych cudów Polski, pomyślałbym, że to mrzonki jakiegoś fantasty. A jednak, tak właśnie się stało.
Mała parafia i wielkie dziedzictwo – tak najkrócej ująłbym naszą sytuację. Nasza mniejszościowa wspólnota wyznaniowa liczy zaledwie 150 osób, a dźwigamy olbrzymią odpowiedzialność, która jeszcze wzrosła po tym, jak nasz kościół w 2001 roku został jednogłośnie wpisany na Listę UNESCO. To była euforia, ale i zobowiązanie.
Parafia sama musi zapewnić 15% własnego wkładu do każdego z projektów. Mamy dalekosiężne plany i marzenia, ale jednocześnie staramy się zachować równowagę między wizją, a zdrowym rozsądkiem. Żadne nasze dążenia i ideały nie miałyby szans powodzenia bez finansowego wsparcia. Nie bylibyśmy na obecnym etapie, gdyby nie środki z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, EEA Grants i Norway Grants oraz Programu Operacyjnego Infrastruktura i Środowisko. To dzięki nim mogliśmy rozpocząć zakrojone na szeroką skalę prace w 2012 roku, czyli po stu latach od poprzedniej, mało zresztą udanej renowacji kościoła. Najpierw konserwacji została poddana 300-letnia ambona, potem ołtarz, najbardziej wystawna loża Hochbergów i loże szlacheckie. Nasze symfoniczne, największe w regionie organy piszczałkowe, po renowacji mechanizmu i barokowego prospektu, odzyskały dźwięk i zachwycającą urodę. Odnowiliśmy ponad 30. drewnianych epitafiów, tarcz herbowych, cechowych, tablic pamiątkowych z XVII i XVIII w., które tworzą unikatowy w skali Europy Szlak Epitafiów. Udało nam się zrewitalizować kilkadziesiąt nagrobków i fragment muru cmentarnego.
Szanując przeszłość, ale ze świadomością wyzwań, jakie niesie przyszłość, zdecydowaliśmy o nowym przeznaczeniu trzystuletnich obiektów. Niegdysiejszy dom dzwonnika, jest obecnie miejscem wystaw i spotkań, dom stróża – kawiarnią i restauracją. Dzwonnica, na której zawisły trzy nowe dzwony i karylion, jest również galerią sztuki. W dawnej plebanii powstał Dolnośląski Instytut Ewangelicki z bezcennym zbiorem kilkunastu tysięcy woluminów, m.in. starodruków i rękopisów, z których część została zdigitalizowana. W pierwszym ewangelickim gimnazjum, tzw. Luterheimie, znajduje się kameralny hotelik, zaś ostatni remontowany budynek – niegdyś dom wikariuszy i kantora, będzie w niedalekiej przyszłości Centrum Ekologicznym.
Prace te prowadzą specjaliści pod czujnym nadzorem konserwatora zabytków. A mnie, jako duchownemu, w całym tym procesie projektowo-budowlano-konserwatorskim niezmiernie pomaga fakt, że posiadam średnie wykształcenie techniczne. Jestem absolwentem Technikum Budowlanego w Bielsku-Białej.
Jestem niezwykle wdzięczny mojej żonie Bożenie, która sama, bez pomocy jakiegokolwiek biura, pisze wnioski, koordynuje projekty konserwatorskie, sesje naukowe, inicjuje warsztaty artystyczne i edukacyjne. Bez jej pomysłów i zaangażowania, Kościół Pokoju nie byłby tak rozpoznawalny.
Wszystkie te obiekty na Placu Pokoju tworzą luterańską enklawę, która z roku na rok odzyskuje blask i przyciąga coraz więcej turystów – miłośników muzyki, sztuki i historii. Spełniło się nasze marzenie sprzed 36 lat, aby odtworzyć cały ten kompleks.
Zdaniem specjalistów, Kościół Pokoju zachowany jako kompleks obiektów otoczonych kilometrowym murem, to jedyny taki zespół w Polsce i jeden z nielicznych w Europie. To miejsce uczy mnie wytrwałości w pozyskiwaniu środków i wszechstronności. Jestem już nie tylko duchownym, lecz także menedżerem, budowlańcem i ekonomistą. Wiele udało nam się już zrobić, ale wciąż ponad połowa kościoła Pokoju wymaga ratunkowych prac konserwatorskich. Z nadzieją będziemy aplikować o kolejne środki, które pozwoliłyby na kontynuację prac, m.in. na utworzenie galerii 40 pastorów, którzy byli opiekunami kościoła przez minione cztery stulecia. Moi poprzednicy patrzą na mnie z tych mrocznych wiekowych portretów z oczekiwaniem i czuję, że nie mogę ich zawieść.
bp Waldemar Pytel