O winach z Australii pisałem już wprawdzie wcześniej kilka razy, ale ostatnio naszła mnie fala wspomnień o topowych „kangurach” – i po prostu czuję, że muszę się podzielić tymi wspomnieniami z czytelnikami „PT”.
Ikoną wina australijskiego jest Grange z winiarni Penfolds. To wino, stworzone przez Maxa Schuberta i wyprodukowane po raz pierwszy w 1951 r., wcisnęło się w ciągu minionych 70 lat do panteonu najlepszych win świata, co niestety przelożyło się na ceny. Kiedy przeszukiwałem ostatnio internet, znalazłem Grange z rocznika 1997 w cenie 3099 zł i z rocznika ‘2010 już za złotych 5410. Tanio nie jest! Nigdy nie było mnie stać na kupno takiej butelki, ale na jednej z prezentacji miałem kiedyś okazję zdegustować porcję Grange’a – i to rzeczywiście robiło wrażenie.
Za co ceniony jest Grange? Za tradycyjny charakter, ocierający się wręcz o ignorowanie postępu technicznego w winiarstwie. To jakby wzorzec Shiraza z Doliny Barossa – a to, że uzupełniany często małymi kilkoma procentami Cabernet Sauvignon, wcale nie przeszkadza. To wino imponuje już swoim kolorem (głęboki szkarłat z rubinowymi refleksami), jego nos udanie łączy typowe aromaty Shiraza z eukaliptusową nutką, a w jego ustach wyczuwa się wyraźnie śliwkę, jeżynę, przyprawy i odrobinę lukrecji. Czy zresztą zawsze? Nie wiem, bo opisy literaturowe wrażeń degustacyjnych różnią się silnie w zależności od rocznika.
O Grange’u ‘1997 można przeczytać, że jest to wino o złożonym, głębokim bukiecie, z aromatami zielonej herbaty i trufli oraz z posmakiem drewna cedrowego w ustach, natomiast w roczniku 2010 wino to zaskoczyło degustatorów aromatami wafli z grzybami shitake, delikatnymi aromatami mięsnymi (dziczyzna, dojrzewana wołowina), nutkami kardamonu, szałwii, tymianku i suszonej papryki. W ustach największe wrażenie robiły potężne taniny; czuło się też wyraźnie smak ciemnych owoców z delikatną nutką lukrecji. Jak to wino porównać z poprzednim – sam nie wiem!
Wspomniałem przed chwilą, że raz w życiu mogłem spróbować Grange’a – a było to tak: na degustacji zorganizowanej przez znanego importera R. Mielżyńskiego trafiłem na stoisko firmy Salomon, prezentującej m.in. swoje Shirazy z Barossy, w tym topowe wino o nazwie Alttus. Obok niego stała niepozorna butelka z zasłoniętą etykietą, a właściciel firmy namawiał do spróbowania obu tych win po sobie i porównania. Zrobiłem to i byłem zaskoczony genialną wręcz jakością obu win, ale po namyśle przyznałem palmę pierwszeństwa Alttusowi – ze względu na bardziej europejski charakter (powściągliwość!) i głębię. I wtedy okazało się, że tym niżej ocenionym winem było właśnie Grange Penfoldsa, co najmniej 5-krotnie droższe od Alttusa, który podówczas kosztował tylko 280 zł. Oba wina były z tego samego rocznika (2001).
Skąd wziął się europejski sznyt w Alttusie od Salomona? Otóż firma do 1995 r. produkowała wyłącznie wina białe w Austrii i miała w tym zakresie kilkudziesięcioletnie doświadczenie. Angażując się w produkcję win czerwonych na antypodach, Salomon nie uwolnił się do końca za swych austriackich nawyków; w efekcie jego Shirazy trochę odbiegają od otoczenia, na szczęście na plus.
Miałem potem okazję degustować roczniki 2003 i 2010 Alttusa. Oba mi się podobały; uważam je za wina wybitne, godne polecenia czytelnikom „PT” na początku nowego roku. Obydwa były złożone, miały też mnóstwo owocu i świeżości, były też nadal pomimo upływu lat jakby zrobione wczoraj. Charakteryzowała je ponadto spora, ale nie przerysowana ekstraktywność. Jedyną różnicą były w zasadzie wyraźniejsze w roczniku 2010 nutki eukaliptusowe.
To nie koniec moich wspomnień o wybitnych winach australijskich, z jakimi miałem do czynienia. Jeśli kogoś ten temat zainteresował, zapraszam do przeczytania kontynuacji (a w niej o winach Torbreck i Glaetzer) – za miesiąc. Na zdrowie.
winny maniak