Wyłamując się z tematów czysto winiarskich, zachwalałem przed miesiącem Brandy de Jerez wspominając, że byłem na ich degustacji – no to teraz pora napisać, jak naprawdę te trunki smakują. Zacznę przy tym od stwierdzenia, że dają się one pić zarówno w tradycyjny sposób, czyli czyste i leciutko ogrzane w dłoniach, jak i na modłę „młodzieżową”, czyli z lodem. Na zimę pierwszy sposób jest jak znalazł, ale w upały ten drugi sposób daje efekt przyjemniejszy dla podniebienia. To naprawdę godna pochwały uniwersalność!
Wspominana wczesniej degustacja, w której kiedyś wziąłem udział, miała na celu promocję Brandy de Jerez dostępnych w Polsce. Podówczas było to sześć następujących marek:
– Imperio z firmy Pedro Domecq, klasa: solera, 36% alk.,
– Soberano (Gonzales Byass), klasa: solera, zaw. alk. 36%,
– Magno (Osborne) – brandy klasy solera reserva, zaw. alk. 36%,
– Capa Negra (Sandeman), klasa: solera reserva, zaw. alk. 36%,
– Cardenal Mendoza z firmy Sanchez Romate Hnos, klasa: solera gran reserva, zaw. alk. 42%,
– Gran Duque d’Alba z firmy Williams &Humbert, klasa: solera gran reserva, zaw. alk. 40%.
Wytrawnych i uważnych cztelników nie zdziwi zapewne, że spośród tych sześciu najlepiej w trakcie degustacji smakowały mi dwie brandy najwyższej klasy solera gran reserva. Pierwsza z nich, Cardenal Mendoza, wyróżniała się intensywną barwą (pomiędzy mahoniem a karmelem), złożonym aromatem (karmel, wanilia, drewno) i raczej słodkawym, ale bardzo szlachetnym smakiem, z nutkami postarzałego drewna dębowego. W konkurencji z koniakami mogłaby rywalizować nawet z moim ulubionym Otardem, a konkurencję z francuskimi brandy klasy „Napoleon” wygrałaby w cuglach.
Brandy de Jerez Gran Duque d’Alba była jaśniejsza (kolor złotawego mahoniu), miała bardziej słodkawy aromat (daktyle, palone migdały), a w jej smaku bardziej wyczuwalny był alkohol, choć miała podobno tego alkoholu mniej!.
Solery klasy „reserva” broniły się dzielnie i w ustach odczuwało się wyraźnie długi czas starzenia, pozytywnie wpływający na smak trunku. Proste brandy klasy “solera” smakowały jednak niewiele gorzej, a trzeba pamiętać, że – przez wzgląd na cenę – mogą znaleźć u nas liczniejszą rzeszę amatorów.
Jesteśmy narodem Północy i naprawdę mamy się czym rozgrzewać w chłodne zimowe wieczory, więc Brandy de Jerez nie jest nam do tego niezbędne. W letnie upały lubimy jednak poszukiwać orzeźwiających nowości – i tu trunki tej grupy będą jak znalazł. Skłonni do poszukiwań w tym zakresie znajdą dla siebie dwa rozdziały we wspominanej przed miesiącem książce Casasa, a zainteresowani kulinariami – w tej samej pozycji literaturowej sporo przykładów wykwintnych dań do przyrządzenia z udziałem brandy z Jerez (m.in. carpaccio z sosem z tą brandy, hiszpańską zupę cebulową flambirowaną Brandy de Jerez, łososia w „podkręconej” marynacie oraz zmodyfikowany andaluzyjski chłodnik gazpacho).
Na świecie ceny Brandy de Jerez są zróżnicowane. Wspomniany Cardenal Mendoza – to np. na Wyspach Kanaryjskich wydatek ok. 35 euro, ale można tam takze kupić prostą solerę Baco za 5 euro (sic!) czy solerę reservę Baco za 8 euraków. W Polsce aż tak tanio nie bywa, ale warto się rozglądać – bo Brandy de Jerez to trunek wyjątkowy, godzien większej uwagi niż mu dotychczas poświęcano.
Czytelnikom polecam od czasu do czasu drinka na bazie Brandy de Jerez – oczywiście, tylko jednego, bo z mocnymi alkoholami trzeba uważać… Na zdrowie!
winny maniak